poniedziałek, 3 sierpnia 2015

11. Fire and Ice



Dzwonek do drzwi zadzwonił, gdy kończyłam jeść swoją kanapkę z szynką przy stole w salonie, przeglądając od niechcenia gazetę, którą mój tata zostawił. To był kolejny wieczór, gdy pracował do późna, jak każdego dnia tego tygodnia. Był policjantem, miał pełne ręce roboty, biorąc pod uwagę panujące okoliczności, o których nie powinnam mieć pojęcia. Jego żona z kolei spędzała piątkowy wieczór ze swoimi psiapsiółkami i miałam podejrzenia, że jedną z nich była Karen Lynch.
- Mason, otwórz, proszę. – zawołałam leniwie brata, który zamykał lodówkę po nieudanej próbie upolowania kolacji. Mogłam się domyślić, że za wiele w niej nie było, skoro dwójka rodziców była od pory obiadowej poza domem. Dla Masona kanapki z szynką na kolacje nie wchodziły w grę.
- Dlaczego sama tego nie zrobisz? – jęknął w odpowiedzi.
- Jem. I czytam.
- To nie zdrowe. – mruknął pod nosem i wreszcie poszedł otworzyć drzwi.
Nie przejęłam się tym zbytnio i wróciłam do gazety, mając nadzieję, że znajdę tam coś ciekawego. Była pełna codziennych, nudnych historyjek pokroju cudownego ocalenia kota z drzewa. Dopiero po przerzuceniu kilkunastu kartek dostrzegłam wytłuszczony nagłówek o skradzionych skrzypcach wartych dwa miliony dolarów.
- Catherine, to do ciebie. Znowu on. – Mason rzucił z obrzydzeniem, które trochę mnie zaskoczyło na początku, ale całkowicie zrozumiałam swojego brata, gdy odwróciłam się i dostrzegłam jego twarz.
Collin uśmiechał się krzywo z reakcji Masona i usiadł obok mnie przy stole.
- Mam dowody na Simpsona. – powiedział zadowolony z siebie.
- Okay, oświeć mnie.
Mason spojrzał na nas z uniesionymi brwiami.
- Możemy chcieć iść na górę. – zasugerowałam.
Collin skinął głową i ze zmieszanym wyrazem twarzy skierował się za mną po schodach na górę do mojego pokoju.
Żaden chłopak nie był w moim pokoju – może poza Rossem Lynchem, ale to inna historia. To był pierwszy raz, gdy zaprosiłam Collina do niego, pomimo tego, że dosyć długo i dobrze się znaliśmy. Mój pokój był dla mnie czymś w rodzaju bezpiecznych czterech ścian, do którego zło nie miało wstępu. Od jakiegoś czasu – mniej więcej od dwóch – lat nie miały do niego wstępu także źródła moich problemów towarzyskich, czyli moi przyjaciele sprzed tragedii u Lynchów. Przez dwa lata nie czułam się komfortowo wśród ludzi i co dzień wracałam do tego pokoju, czując ulgę, że wreszcie jestem sama, przez co to miejsce stało mi się tak wyjątkowe. Dlatego miałam drobne opory, aby Collin Reed znalazł się w nim. Ale najwyraźniej nadszedł czas, by awansował do roli kogoś bliskiego, przed kim nie musiałam niczego się wstydzić, ani ukrywać – poza paroma wyjątkami.
- Ładnie tutaj. – Reed skomentował niezręcznie, kiwając głową.
Nie było wcale ładnie. Panował w nim lekki nieporządek. Na fotelu wisiały pogniecione ciuchy, a biurko było zawalone zeszytami. Zastanawiałam się, czy coś jeszcze niestosownego było na wierzchu. Lub coś, czego nie chciałam, żeby Collin zobaczył.
Szatyn nie powiedział niczego więcej tylko usiadł na fotelu i wziął do ręki moją gitarę elektryczną z miną, jaką widzi się u dziecka na widok nowej zabawki.
Postanowiłam pozwolić mu się nacieszyć. Sama usiadłam przy biurku, czytając gazetę, którą zwinęłam ze stołu, chcąc dowiedzieć się oficjalnej wersji historii o kradzieży skrzypiec.
Stradivarius skradziony! Te skrzypce są warte miliony.
We wtorek o 19.00 znany wirtuoz Johnathan Russo skończył swój występ w Filharmonii Chicago, po czym udał się na parking, mając przy sobie trzystuletnie skrzypce warte dwa miliony dolarów. Na parkingu Russo został napadnięty przez bandytę, który zastraszył go pistoletem hukowym. Złodziej – mężczyzna średniego wzrostu - zabrał skrzypce i uciekł miniwanem z miejsca przestępstwa.
Nie było wiele tekstu o samym zdarzeniu, dwa kolejne akapity opisywały same skrzypce i ich historię, co było wyjaśnieniem ich wysokiej wartości. Tak jak myślałam wcześniej, tak wysoka suma pieniędzy wzięła się z wartości kulturowej i historycznej, która dla nastolatków takich jak ja nie znaczyła wiele. Więc dlaczego miałaby cokolwiek znaczyć dla Brada?
Artykuł kończyło zdanie:
Inspektorzy twierdzą, że mogło to być przestępstwo o skali międzynarodowej.
Ciarki przeszły mi po plecach. To była poważna sprawa.
- Znalazłaś coś? – spytał Collin, uderzywszy we wszystkie struny gitary na raz, nie przyciskając żadnej z nich na gryfie. Byłam wdzięczna, że nie pokazałam mu, jak się podłącza mój stary, ledwie działający wzmacniacz. Chociaż prawdopodobnie sam byłby w stanie domyśleć się, jak to się robi.
- Nie za wiele. – odparłam. – Jedyne, co tu jest napisane to, że ukradł je mężczyzna średniego wzrostu.
- Nie dają żadnych szczegółów, skubańce.
- Nie muszą. Czytelnicy nie są policją. – wzruszyłam ramionami.
- Coś ty taka mądra?
Zignorowałam jego uwagę i zmieniłam temat. Gazeta nie była użyteczna. Bardziej byłam ciekawa tego, co Collin miał do powiedzenia.
- Więc, co to za wielki dowód, który nam obiecałeś? - przypomniałam mu o naszej wcześniejszej rozmowie w damskiej łazience.
- Mądrala i na dodatek ciekawska. Moja szkoła. - uśmiechnął się podstępnie.
- Z kim przystajesz takim się stajesz. - podsumowałam gorzko, na co Collin zareagował krótkim chichotem.
Moim jedynym motywem, który nakazał mi szukać prawdy o skrzypcach był Brad Simpson, a mianowicie potencjalne skutki jego obecności w tej szkole. To, do czego był zdolny, jego relacja z moim ojcem (jeśli taka była). Pośród wielu rzeczy, które nie dawały mi spokoju, była jedna, której mogłam być pewna - Brad potrafiłby mi zaszkodzić, gdyby tylko zechciał. Dla swojego własnego bezpieczeństwa (i zdrowia psychicznego) powinnam dowiedzieć się do czego jest zdolny.
To samo tyczyło się szpiega - reprezentanta mojego ojca. Żaden z nich jeszcze nic mi nie zrobił, ale to nie znaczyło, że to nie nastąpi. Wszystkie wydarzenia były ze sobą powiązane tymi dwoma osobami. Ja też byłam z nimi w jakiś sposób związana, więc uważałam, że mam prawo wiedzieć.
Poza tym wszystkim nadal był we mnie cień wiary, że Brad był niewinny. Wydaje mi się, że po prostu chciałam, żeby był niewinny chociażby w tej sprawie. Nie miałabym wtedy wymówki, by odmówić mu wyjścia na kawę, aczkolwiek czułabym się o wiele bezpieczniej w jego towarzystwie.
- Chciałaś wiedzieć, skąd wiem, że Simpson był przesłuchiwany, więc wyjaśniam. - Collin zaczął opowiadać. - Byłem tamtej nocy w filharmonii z rodzinką. Simpson siedział kilka rzędów przed nami. Nie byłem pewny, czy mam rację, ale gdy odwrócił się udało mi się zrobić zdjęcie, po którym już wiedziałem.  Nie zauważył mnie, więc starałem się nie zwracać uwagi na jego obecność. W zasadzie wszystko wyglądałoby w porządku, gdyby nie wyszedł wcześniej - dokładnie w momencie, gdy jedne skrzypce zniknęły ze sceny. Zanim cokolwiek powiesz, weź pod uwagę to, że jestem tylko marnym studenciną. I wszystko, co robię, pochodzi z własnej ciekawości.
Uniosłam brew w reakcji na jego dziwne usprawiedliwienie.
- Z owej ciekawości odczekałem dwie minuty i wyszedłem za nim. Miał mnie na ogonie, gdy zmierzał do wyjścia na parking i jestem przekonany, żem prawie był świadkiem przestępstwa, a tu nagle ten blondynek wyrasta mi przed oczami. Ten jego kolega z psychicznym spojrzeniem.
- Tristan. Albo James, ale zgaduję,  że ten pierwszy.
W moich wspomnieniach to Tristan Evans był tym groźniejszym. Mogłam go sobie wyobrazić w takiej sytuacji. Sama byłam świadkiem tego, gdy groził Sethowi.
- Wszystko jedno. Nie mogłem dalej iść, wysoki zagroził mi, że to niebezpieczne, wiec nie chciałem oddać skóry w imię większej sprawy. Gdy wyszedłem z budynku zauważyłem samochody policyjne - twojego tatę między innymi. Przywitałem się i zobaczyłem, że Simpson siedzi w radiowozie. Więc powiedziałem mu jedno lub drugie.
- Wszystko? - zdziwiłam się.
Collin skrzywił się i machnął ręką.
- Prawda jest subiektywna. - wyszczerzył zęby.
Nie chciałam wiedzieć, co to znaczy, aczkolwiek wierzyłam, że Collin nie był tak głupi, by okłamać policję. A przynajmniej miałam taką nadzieję.
- Więc czemu Brad wrócił? - spytałam - Jeśli masz rację powinien siedzieć w areszcie. Musi być jeszcze coś, czego nie wiemy. Albo naprawdę jest niewinny i dlatego został zwolniony albo... –
- Albo policja potrzebuje więcej dowodów. - mruknął Collin. - Musisz uważać. Radziłbym go olać, prędzej czy później zostanie złapany.
A to stanie się przed czy po tym jak zabierze mnie na kawę? Brzmiał bardzo poważnie, gdy to robił i szczerze zastanawiałam się czy miałam szansę odmówić.
Brad nie wydawał się być osobą, którą opisywał mój kumpel. Mój umysł nie mógł zaakceptować, że to była jedna i ta sama osoba. Wszystko, co sobie powiedzieliśmy nie pasowało do wyobrażenia Collina o Bradzie.
Wiedziałam, że akurat ja nie byłam do końca obiektywną osoba, by oceniać, kim Simpson naprawdę był. Byłam emocjonalna przez te kilka tygodni, być może nawet niestabilna, poza tym byłam bliżej go niż ktokolwiek albo przynajmniej większość ludzi, którzy rozpowiadają o nim różne rzeczy. Ja szczerze wierzyłam, że Brad miał w sobie namiastkę niewinności. To nie zmieniało faktu, że musiałam się dowiedzieć, czy miałam racje, co do niego zanim gdziekolwiek z nim pójdę.
Drzwi się otworzyły, do pokoju wparował Mason, kończąc nasze rozważania.
Podszedł do mojego biurka i zaczął samowolnie przerzucać moje rzeczy, jakby czegoś szukał.
- Co do cholery, Mason?
- Gdzie są kluczyki? Wiem, że je masz Catherine. - mój brat uparcie nie przestawał robić mi większego bałaganu na moim biurku, co zaczynało działać mi na nerwy.
- O co chodzi? Nie musisz mi robić przemeblowania! - zawołałam. Collin pewnie śmiał się bezgłośnie pod nosem, ale nie spojrzałam na niego, by się upewnić.
Nie wiedziałam, gdzie Mason się tak spieszył. To nie dawało mu prawa do demolowania mojego pokoju. Wpadło mi do głowy to, że będę musiała lepiej chować swoje ważne rzeczy, skoro pod takim pretekstem jest w stanie naruszyć prywatność mojego pokoju.
- Są w mojej torebce.  - powiedziałam mu w końcu. Mason bez zawahania zrobił dwa kroki do miejsca, w którym leżała. Rzuciłam się za nim.
- Hej, hej, wyluzuj, to moje! - zatrzymałam go.
- Co ukrywasz w niej, Catherine? - warknął, gdy wyrwałam mu torebkę.
Wiele rzeczy, ale nie w tej torebce. Zamiast tego odpowiedziałam:
- Nie twoja sprawa.
Wyjęłam kluczyki z torebki i wręczyłam je bratu. - Dlaczego jesteś wściekły?
- Nie twoja sprawa. - odpowiedział mi.


Nie byłam pewna, jak mi się to udało, ale Mason zgodził się zawieść mnie i Collina do parku, gdzie trwało coś w rodzaju festynu charytatywnego. Wzdłuż ścieżek rozstawili się budki z lodami, słodyczami, domowymi wypiekami lub ręcznie robionymi ozdobami. Tam, gdzie było więcej miejsca odbywały się pokazy tańca lub muzyki amatorskich artystów - byłam prawie przekonana, że gdzieś w parku znajdę Rossa i Rocky'ego z gitarami. Dochody ze sprzedaży wraz z dobrowolnymi dotacjami były przeznaczone na cele charytatywne.
Mason nie był zadowolony, że musiał zatrzymać się i nas wysadzić. Nie powiedział, gdzie jedzie i dlaczego się spieszy, poddałam się dosyć szybko w wyciąganiu z niego prawdy. Park w Avondale był praktycznie zawsze po drodze - chyba, że wyjeżdżasz za miasto. Dlatego nie zrozumiałam jego wściekłości.
Collin nie zadawał żadnych pytań. Ciężka atmosfera musiała zamknąć mu usta, ale dzięki temu ja znalazłam się u władzy i mogłam zadecydować, gdzie wybieramy się. A ja musiałam wydostać się z domu.
Niebo robiło się już szarawe, słońce już dawno schowało się za drzewami. Chłód sprawił, że wsunęłam dłonie do kieszeni swojej ciemnoszarej bluzy, która była niezastąpiona takimi wieczorami.
Ludzie, których mijaliśmy, wydawali się być nadzwyczaj szczęśliwi. Po swojej prawej stronie dostrzegłam mamę Estelle Bellisario, niezwykle niską kobietę, która uśmiechała się od ucha do ucha do dziewczynki, która kupiła od niej kawałek ciasta. Kawałek dalej tata Archie'go z synem spacerowali i zwiedzali park. Po lewej Anne Porter, która rozmawiała z Sophią Marshall i młodą Daisy Berkley, która jeśli nie myliłam się była ciotka Setha. Zauważyłam także Rydel Lynch, a raczej jej kule oparte o krzesło, gdy ona sama pomagała przy organizacji sceny. Jej brat musiał kręcić się niedaleko.
I rzeczywiście, blond czupryna wystawała zza prowizorycznej sceny. Pomachał do mnie, a ja starałam się pamiętać, że jestem na odwyku od młodego Lyncha.
- Kłopoty w raju? - zadrwił Collin.
Skinęłam Rossowi głową na powitanie.
- Nie. - odpowiedziałam mu spokojnie, pozostając niewzruszona. - Pewnie jest zajęty.
To była najgorsza wymówka na tym świecie, ale mój towarzysz chyba nie zwrócił na to uwagi.
Sytuacja była bardzo ironiczna. Jedyne, czego pragnęłam to wyrzucić z siebie wszystkie myśli i smutki, zdjąć ten ciężar ze swoich ramion i odetchnąć. A jedyną osobą, która znała praktycznie wszystkie moje sekrety był Ross Lynch, którego trzymałam na dystans. Blondyn wiedział, że jestem córka faceta o imieniu Alexander, to, że moja matka zdradziła mojego tatę, że jego ojciec od lat wysyłał za mną szpiegów z tego powodu. Wiedział, że w jakiś sposób zdobyłam kawałek uwagi Brada, który mógł mieć coś wspólnego z pożarem. I prawdopodobnie wiedział, że jeśli nie dowiem się kim jest wyżej wymieniona dwójka, cała sprawa może się obrócić niekorzystnie dla mnie.
Nie powiedziałam niczego Collinowi pomimo tego, że wcale nie był złym towarzyszem niedoli. Wiedziałam, że nie zdradziłby żadnego z moich sekretów - a przynajmniej nie bez dobrego powodu. Problem tkwił w tym, że to go nie dotyczyło tak jak dotyczyło to mnie, Rossa i Lucy. To my mogliśmy być w niebezpieczeństwie wynikającym z tej niewiedzy, a nie Reed. Także tylko my mogliśmy być tymi, którzy rozwiążą zagadkę tego, kim byli nasi rodzice.
Nie byłam pewna w jaki sposób Bradley Simpson był częścią tej zagadki.
Błysk wybuchającego w powietrzu płomienia wyrwał mnie z zamyślenia. Bałam się ognia odkąd zginęły w nim ważne mi osoby dwa lata temu. Natrafiliśmy na pokaz tańca z płomieniami. Przed nami stało kilku chłopaków z podpalonymi pochodniami, niektórzy wymachiwali sobie nimi nad głową. Skrzywiłam się, gdy jeden z nich upuścił swoją na beton.
- Popatrz tylko, nasz problem na dziesiątej. - Collin mruknął i uśmiechnął się sarkastycznie.
Skierowałam wzrok w wyznaczoną stronę i dostrzegłam znajomą kręconą czuprynę. Miał na sobie tym razem skórzaną kurtkę - skoro ta z ciemnego dżinsu była zachlapana moją kawą, standardowe czarne rurki i brązowy kapelusz na głowie. U jego boku stała Cara Porter, której zazwyczaj proste włosy były ułożone w gęste loki pełne objętości. Nie była zbyt wysoką osobą mierzyła około metr sześćdziesiąt trzy, dlatego nie rozstawała się z wysokimi obcasami. Dlatego byłam zaskoczona, że tym razem miała na sobie tylko baleriny.
Drugą osobą, która towarzyszyła Bradowi była Shannon, której nie przeszkadzało, że na średnim obcasie dorównała wzrostem niezbyt wysokiemu Simpsonowi. Cała trójka stała przy budce z lodami.
- Kupuje jej lody? - prychnęłam w irytacji. Nigdy nie rozumiałam, jak ta dziewczyna potrafiła owinąć sobie każdego wokół palca i to w tak krótkim czasie.
- Ona się z każdym kurwi... także ten... powiedziałem to. - Collin powiedział, będąc zadowolony ze swojego stwierdzenia. - Nawet z takim jak on.
Nawet z takim, którego nienawidzi większość jej znajomych. Nie widziałam nigdzie Estelle, Lily ani Kelsey. Klony najwyraźniej nie popierały jej zabaw. Seth i Archie wyraźnie dali jej do zrozumienia, że nie tolerują Brada.
Brunet uśmiechnął się do Cary, pokazując jej swoje proste zęby i wręczył jej rożek z jedną gałką. Wcześniej dzisiejszego dnia uśmiechał się w ten sposób do mnie.
- Nie ubrała szpilek dla niego. - warknęłam pod nosem.
Collin zarechotał szyderczo. - Jesteś taka zazdrosna, Catherine, prawie mi cię żal. Odetnij sobie stopy, będziesz niższa od niego.
Uniosłam brwi w zażenowaniu. Collin mógł mieć rację, ale mój wzrost wcale nie dawał mi kompleksów. Prawdziwym ciosem było to, że jego uwaga, która kilka dni temu była skupiona na mnie, przeniosła się na kogoś ubranego w drogą obcisłą fioletową sukienkę, na kogoś, kto przez dużą większość męskiej społeczności - damskiej zresztą też - był uważany za piękność. To była Cara Porter.
Zauważyłam, że jednym z tancerzy był Tristan. Podrzucał swoją pochodną, jakby to nie wymagało wysiłku.
- Nasza blondynka też została przeciągnięta na ciemną stronę. Zdrajczyni. - mruknął Collin i wskazał na Shannon.
- Jest jej też przyjaciółką. Nie powiem jej, by wybierała towarzystwo.
- Miałem na myśli tego zjeba. - Collin odwarknął w odpowiedzi.
Zignorowałam to wyzwisko i zaczęłam obserwować znajomego blondyna, który kreślił w powietrzu symbole z ognia z niewyobrażalną dla mnie zwinnością. Tristan Evans wyglądał, jakby nie bał się niczego. Podniósł z ziemi szarą, plastikową butelkę i wziął do ust nieznajomą mi substancję. Następnie umiejscowił pochodnię nad swoją twarzą i wypluł płyn prosto w ogień. Nad jego głową powstała wielka chmura ognia.
Niektórzy klaskali, niektórzy wydali z siebie okrzyk zadowolenia. Mnie natomiast przeszły ciarki, gdyż kojarzyło mi się to z jednym wydarzeniem, które chciałam wymazać z pamięci. Natychmiast skarciłam się w duchu, bo nie byłam wcale dumna ze swojej reakcji.
Nie mogłam powstrzymać się od sporadycznych spojrzeń w stronę Brada. Zerkałam, by tylko się upewnić, nie chciałam być wścibska. Za każdym razem jednak widziałam to samo. Cara Porter była uwieszona na jego ramieniu, ale jego dłonie były w kieszeniach jego skórzanej kurtki, co było według mnie zupełnie obojętnym gestem. Pomimo tego nie wyglądał, jakby flirt mu przeszkadzał. Dlatego w moim wnętrzu się gotowało od zazdrości.
Miałam zamiar się przejść i uwolnić od sprzecznych myśli o nim, a jednak trafiłam na źródło problemu.
Gdy spojrzałam w stronę Simpsona kolejny raz, dostrzegłam, że okrągłe, brązowe oczy intensywnie się we mnie wpatrują. Wyraz jego twarzy świadczył o tym, że zadowolił się tym, że mnie nakrył na gorącym uczynku.
Cholera.
Jego ego pewnie sporo zyskało na mojej nieśmiałości - musiał sądzić, że jest onieśmielający, skoro dobrze wiedziałam, że tam jest a i tak nie zdobyłam się na krótkie powitanie.
Przypomniał mi się ten wieczór. Jego usta na moich. Nie byłam pewna, czy chcę zapomnieć, jakie to uczucie.
Collin zostawił mnie, by przywitać się z kumplami z rozszerzonej biologii, na którą chodził "dla beki". Zostałam sama. Świetnie.
Objęłam się ramionami, broniąc się przed chłodnym wiatrem. W tym czasie Brad z wkurzającym uśmieszkiem wkroczył na niewielki plac i zrzucił na pobliską ławkę swoją skórzaną kurtkę, tym samym odsłaniając ramiona. Koszulka bez rękawów uwydatniała zarys jego mięśni, które nie wyglądały tak imponująco pod ubraniem. Nabrał do ust tego samego płynu z szarej butelki i zrobił kilka kroków w moją stronę. Tristan wręczył mu swoją pochodnię, pozwalając mu się popisać, co zresztą udało się, bo Cara westchnęła z zachwytu, gdy Simpson w jednej ręce obrócił kilka razy długim kijem. Ja tylko przewróciłam oczami, gdy zrobił kilka kroków w moją stronę. Dzieliło nas kilka teraz kilka metrów, nie spuszczał ze mnie wzroku. Następnie Brad wypluł łatwopalną substancję tak, że ogień znalazł się ponad przerwą pomiędzy nami. Nie zdążyłam nawet zamknąć oczu, wpatrywałam się nieprzytomnie w wybuchającą pomarańczową chmurę na tle ciemniejącego nieba. Zanim ogień wygasł udało mi się zobaczyć twarz Brada oświetloną ciepłą barwą płomienia. Wpatrywał się w ogień niemal z dziecięcą fascynacją, jakby nie był wcale niszczącą siłą tylko czymś niezwykle pięknym. I owszem w tej chwili był piękny, ale każdy tu obecny mógł podać przykład, gdy y płomień zniknął mrugnął do mnie szybko i oddał pochodnię Tristanowi, następnie znowu zniknął w tłumie gapiów.
Bardzo możliwe, że moje policzki oblały się rumieńcami.
Zamrugałam dwa razy, rozglądając się dokoła niezręcznie.
- Hej, Cath! Nie opaliłaś się za bardzo w Atlancie! - Matty Roth, kolega Collina, zawołał do mnie.
- Stary, musisz ją pilnować. Ktoś ci ją podkradnie! - zawołał wiecznie pijany Earles, kolejny kolega.
- Daj spokój, jest bezpieczna u mego boku. - Collin wycedził powoli i zachichotał złośliwie. Byłam pewna, że w nieznanym mi kontekście tkwił żart, którego Matty był obiektem. Zawsze Matty był obiektem żartu.
Miałam na końcu języka odpowiedź, ale kątem oka dostrzegłam postać w ciemnym kapturze.
Gdy odwróciłam głowę, kaptur zniknął mi z pola widzenia. Czyżbym popadała w paranoję?
Zaczęłam z nudów przyglądać się tancerzom - głównie Tristanowi. Przyszło mi do głowy, że to cholernie szczęśliwy przypadek, że Tristan i Brad lubią się bawić ogniem. Przypomniało mi się zdjęcie, na którym oboje widnieli na tle płomieni. Jeśli nie bali się ognia, mogliby podłożyć go tu i tam...
Nie chciałam wierzyć, że to oni, ale wiele rzeczy wskazywało właśnie na tę dwójkę.
Gdy ja byłam zajęta obserwowaniem Tristana, inny chłopak wypuścił z rąk pochodnię, która poszybowała w powietrzu prosto w stronę grupki ludzi. Rozległy się krzyki dziewczyn, ja sama zamarłam w bezruchu. Jakimś cudem postać w kapturem nie zdążyła uciec i rękaw czarnej bluzy zaczął dymić. Ku mojemu zaskoczeniu - i chyba każdego innego tutaj - osoba zaczęła uciekać, nie gasząc wcześniej bluzy.
Żarówka się zapaliła w mojej głowie, gdy pomyślałam, że to mógł być jeden ze szpiegów. Bez zawahania rzuciłam się biegiem w głąb parku, starając się nie stracić ciemnego kaptura z oczu. Rękaw bluzy nadal dymił, nie mogłam pojąć dlaczego nie zatrzymał się, by ściągnąć ją.
Jeśli zachowanie jego tożsamości w tajemnicy było ważniejsze niż bezpieczeństwo, to nie miałam pojęcia do czego był zdolny się posunąć. Wbiegłam za nim pomiędzy drzewa - byłam o wiele wolniejsza.
Byłam świadoma, że ktoś mnie gonił, ale założyłam, że to Collin przybył powstrzymać mnie przed jakkolwiek głupim pomysłem, który przyszedł mi do głowy. Ale tym razem to nie był on.
- Catherine, nie pozwoli ci się złapać. - zachrypnięty głos Brada dobiegł moich uszu. - Catherine, stój!
Nagle jego ramiona oplotły moją talię, uniemożliwiając mi dalszy ruch, co oczywiście nie powstrzymywało mnie przed próbami wyrwania się. Szarpałam się jednak do skutku. W końcu rozluźnić uchwyt, jego loki przestały łaskotać mnie po lewej skroni, ale jego nadgarstki zacisnęły się na moich.
- Dlaczego? - zapytałam w końcu. - Bo ty tak mówisz? Jak ty możesz cokolwiek o tym wiedzieć?!
- Proszę, przestań się wyrywać. - Brad pozostał spokojny.
- Co innego mogę zrobić? On jest wszędzie, a ja jedyne, co mogę to patrzeć, jak łazi za mną! Nie chcę być bezsilna. - panikowałam, jakby zupełnie mnie nie obchodziło, że on słucha. Słowa wysypywały się z moich ust, jakby to nie miało żadnego znaczenia. Nie chciałam mówić mu niczego.
- Nie jesteś bezsilna, są inne sposoby, by rozwiązać ten problem, ale uwierz mi, pozwól mu uciec tym razem. - trzymał mnie za nadgarstki i mówił od mnie jak do dziecka - spokojnym, powolnym tonem ze swoją charakterystyczną chrypką. I co dziwniejsze, histeria powoli ustępowała na dźwięk jego głosu. Zupełnie, jakby Bradowi udało się przemówić mi do rozumu.
- Dlaczego powinnam ci zaufać? - spytałam w końcu drżącym głosem, nerwowo poprawiając swoje rudawe włosy. Wstyd przejmował nad moim ciałem kontrolę. Bywałam porywcza, ale rzadko głupia. Simpson miał rację, doświadczyłam już tego, co potrafią zrobić wysłannicy Alexandra, aczkolwiek nie wierzyłam, że mogliby zrobić mi krzywdę. Poprawka - mogliby, ale gdyby chcieli, już dawno zrobiliby to.
- Bo możemy sobie pomóc. Posłuchaj, ja będę potrzebował twojej niebawem, ale ty też potrzebujesz mojej.
Chciałam zapytać, skąd wiedział o mojej sytuacji, ale wcale nie powinnam się dziwić temu, skoro chłopak był dosłownie wszędzie i we wszystkim. Nie sądzę, że istnieje coś, czym mógłby mnie jeszcze zaskoczyć. Chłopak pluje ogniem, kradnie skrzypce warte miliony i wychodzi z tego cało, oprócz tego jest podejrzany o kilka innych przestępstw, a na co dzień jest uczniem liceum ogólnokształcącego. Nie wspominając o tym, że potrafi genialnie śpiewać. To było więcej niż mój przeciętny umysł mógł ogarnąć.
- Jeśli wiesz, kto to był, to powiedz. - zażądałam z nadzieją. Nie miałam pojęcia, czy potrafiłam mu zaufać, ale nie miałam innego tropu i już wiemy, ze nie dałabym rady złapać szpiega na piechotę. Poza tym ciało Brada nie zdradzało kłamstwa, brzmiał bardzo poważnie. Więc albo był świetnym kłamcą, albo mówił prawdę.
- Nie teraz. - odpowiedział mi, nadal ściskał moje nadgarstki. - Jeśli zgodzisz się pójść ze mną w poniedziałek, powiem Ci, co będziesz chciała.
- Wszystko? - postanowiłam złapać go za słowo. Musiałam sprawdzić, czy złodziej skrzypiec był przydatny.
- Wszystko. Jak mówiłem, możemy sobie pomóc, więc pozwól mi to zrobić.
Ta, chyba "pozwól mi zdobyć u siebie dług."
- Powiem Ci, czego chce Alexander. - dodał.
I tym sposobem zdobył moje zainteresowanie.
Gdy wróciłam do domu, była już jedenasta.
Przez każdą minutę po rozstaniu z Bradem zastanawiałam się, w co się właściwie wpakowałam. Zgodziłam się iść z nim na kawę w zamian na szczerą rozmowę. Zgodziłam się pójść z Bradem Simpsonem na kawę. To zdanie odbijało się od ścian mojej czaszki przez całą drogę do domu.
Nie miałam pojęcia, co sobie myślałam. Zaufałam tej osobie, której nie powinnam. I wcale się nie bałam stawić czoła niebezpiecznej prawdzie - to chyba było w tym wszystkim najgorsze. Nie czułam już niczego.
Brad pożegnał się ze mną chłodno - zachowywał się inaczej niż wcześniej tego dnia. Był w pewnym sensie nieobecny, szorstki. Chłodny. Potem rozeszliśmy się we własne strony - ja odnalazłam Collina, a Brad pewnie wrócił do Cary.
Reed wcale nie przejął się moim zniknięciem, za co byłam mu w duchu wdzięczna. To nie był dobry czas na odpowiadanie na jego pytania. Nawet nie wiedziałabym, co mu powiedzieć. Spacerowałam z nim i jego kumplami przez jakiś czas, ale nie potrafiłam się bawić tak dobrze jak oni.
Pomaszerowałam po schodach na górę, prosto do swojego pokoju, by wpaść do łóżka i nigdy nie musieć go opuszczać. Jednak, gdy zapaliłam światło, zobaczyłam kolejną niespodziankę.
Na moim łóżku leżały... skrzypce.
Zasłoniłam sobie usta, aby nie wydać z siebie dźwięku. Ktoś był w moim pokoju.
Nie potrafiłam opisać tego rodzaju przerażenia. Nie zrobiłam ani jednego kroku w stronę tajemniczego instrumentu, jakbym liczyła, że złudzenie zniknie po kilku minutach. Ale skrzypce nadal leżały na moim łóżku.
Dostrzegłam kawałek kartki papieru, a na niej odręcznie napisane zdania:

Brad nie ukradł skrzypiec. To prezent od taty. Nie ma za co.
A.F.

Założę się, że inicjały należały do mojego ojca Alexandra.
Nie mogłam w to uwierzyć.


*

Przepraszam za to drobne spóźnienie, byłam na jachcie na mazurach przez cały tydzień, stąd rozdział nie pojawił się na blogu, tylko na wattpadzie - wattpad.com/story/21881187 ♥ 
Ale wróciłam z zapaleniem krtani (mam nadzieję, że jednak się mylę), nie mogę wydobyć z siebie słowa, co oznacza kolejne kilka dni w domu - a to oznacza więcej pisania. 
Cieszę się, bo wreszcie akcja może się rozkręcić. Wiele ludzi narzeka na długość moich rozdziałów i to, jak powoli wszystko się rozwija, więc wiedzcie, że teraz coś się zadzieje.W końcu.

Co to za plujący ogniem Brad? ;3 Nie wiem, jak Wy, ale mi się podoba.


Zapraszam Was do obserwowania mojego konta na Twitterze, poświęconego tylko i wyłącznie temu opowiadaniu - @areyoumineff.  Będę zamieszczać na nim informacje, dotyczące nowych rozdziałów, komentarze do nich, a sporadycznie będę sypać spoilerami haha. Poza tym, jeśli ktoś z Was chce, bym informowała o nowych rozdziałach, dużo prościej jest to robić przez Twittera, więc zachęcam do zaobserwowania.

Papatki :3 


5 komentarzy:

  1. Cześć! Nigdy nie komentowałam (chociaż czytałam twojego bloga prawie od początku powstania) ze względu na zmiany konta na bloggerze a później na tymczasową przerwę w blogowaniu, a nie chciałam być tylko anonimem.
    Kiedy przestałaś publikować, czas zaczął się wydłużać myślałam, że już na zawsze porzuciłaś te opowiadanie. Jedno z nielicznych, które swą treścią i dojrzałością zachęca do czytania.
    Generalnie podoba mi się nieco kryminalny nastrój całego opowiadania, liczne zagadaki jedynie zaciekawiają i popychają do dalszego zagłębiania się w lekturę. To mnie urzekło. Twój charakter pisma, to jak budujesz całość jest godne podziwu. Wręcz książkowy przykład jak dobrze pisać. Co prawda, błędów kilka było, ale nikt ze słownikiem w głowie się nie urodził, a każdemu się zdażają.
    Cieszę się, że wróciłaś i pragniesz dokończyć tę historię. To była najmilsza niespodzianka tych wakacji. Dzisiaj spędziłąm cały dzień, by przeczytać każdy rozdział od nowa, przeanalizować je na spokojnie i wreszcie dodać pierwszy komentarz.
    Zastanawiam się nad licznymi dialogami pomiędzy Bradem a Cathy. Np wtedy na imprezie odnośnie tego, kim jest jej ojciec - że i jej i jego najgorszym zmartwieniem. I czego tak naprawdę chce od niej Alexander. W dodatku ta cała Cara. Wydaje się być pustą zołzą, która gdy czegoś chce musi to mieć. Tak odebrałąm te podwieszanie się, niczym małpa w zoo, na biednym Bradzie. Chociaż chyba imponuje mu, gdy dziewczyny wystawiają jęzory i zaśliniają się na jego widok - całkiem meski odruch, podwyższający jego ego.
    Ten prześladowca też jest bardzo intrygujący. I wszystkie zagdaki. Multum zagadek. Wszędzie one. Ciągłe napięcie. Aż mam ochotę na jeszcze i jeszcze. I zdecydowanie za krótki mi ten rozdział w porównaniu do innych.
    Czekam na kolejny epizod, mam nadzieję, że dalej sprawa będzie tak zawikłana, ale coś nam rozjaśnisz.
    I co ten cholerny Lynch wyprawia. Co chwilę odstawia jakieś sceny zazdrości, a później ucieka w ramiona Shannon. Co też ma on w głowie?

    Z niecierpliwością wyczekuję kolejnej dawki. Dużo weny życzę.
    Pozdrawiam ;*

    Ps. W między czasie zapraszam do siebie (dopiero zaczynam) http://znaki-na-murach.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie to w ramiona Lucy, ale te dwie miały być jedną osobą z początku, więc wcale nie dziwię ci się tej pomyłki xD
      Dziękuję bardzo za te miłe słowa <3 Nic nie motywuje do pisania jak fakt, że ktoś to docenia.

      Usuń
  2. To się porobiło! Skąd bierzesz pomysły na to wszystko? Jesteś n.i.e.s.a.m.o.w.i.t.a!

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałam dziś wszystko i jestem zachwycona :) Boski blog! :) Życzę weny kochana :* Do następnego!

    Zapraszam do mnie http://historiazthevamps.blogspot.com/ - dziś dodałam prolog.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej my dear, wybacz wcześniejszy brak komentarza. Kompletnie nie mogę się zmotywować do komentowania i to nie tylko u Ciebie, ale na większości blogów które czytam.
    Dzisiaj będzie krótko, bo jestem na telefonie, a nie lubię tej klawiatury. Ugh, jest irytująca.
    Anyway.
    Ostatnio mam fazę na TV. Brad... Qhsjdjwbwkqkdks. Uwielbiam jego chrypę. Jak czytałam te dialogi, wyobrażałam sobie jego głos. Poza tym dziwi mnie trochę jego postawa, chociaż... może inaczej. Dziwi mnie postawa Cary. Niby on tu taki niebezpieczny, tak nawala na niego w swoim towarzystwie, ale jak przyjdzie co do czego, to łazi za nim wszędzie.

    No chyba nie. ;-;

    Mam wrażenie, że Mason też jest w to zaplątany. Zresztą, ta jej przyjaciółka też. Shannon, tak? Bo już nie pamiętam dokładnie, haha.
    Czekam aż się wszystko wyjaśni.

    Chyba nie muszę Ci już pisać jak dobrze Ci wychodzi pisanie dlatego zbieram się już i... no cóż, weny życzę! xx
    Yeaew aka @ratliffssoldier
    z R5ff.

    OdpowiedzUsuń