Dzwonek do drzwi zadzwonił, gdy
kończyłam jeść swoją kanapkę z szynką przy stole w salonie, przeglądając od
niechcenia gazetę, którą mój tata zostawił. To był kolejny wieczór, gdy
pracował do późna, jak każdego dnia tego tygodnia. Był policjantem, miał pełne
ręce roboty, biorąc pod uwagę panujące okoliczności, o których nie powinnam
mieć pojęcia. Jego żona z kolei spędzała piątkowy wieczór ze swoimi
psiapsiółkami i miałam podejrzenia, że jedną z nich była Karen Lynch.
- Mason, otwórz, proszę. –
zawołałam leniwie brata, który zamykał lodówkę po nieudanej próbie upolowania
kolacji. Mogłam się domyślić, że za wiele w niej nie było, skoro dwójka
rodziców była od pory obiadowej poza domem. Dla Masona kanapki z szynką na
kolacje nie wchodziły w grę.
- Dlaczego sama tego nie
zrobisz? – jęknął w odpowiedzi.
- Jem. I czytam.
- To nie zdrowe. – mruknął pod
nosem i wreszcie poszedł otworzyć drzwi.
Nie przejęłam się tym zbytnio i
wróciłam do gazety, mając nadzieję, że znajdę tam coś ciekawego. Była pełna
codziennych, nudnych historyjek pokroju cudownego ocalenia kota z drzewa.
Dopiero po przerzuceniu kilkunastu kartek dostrzegłam wytłuszczony nagłówek o
skradzionych skrzypcach wartych dwa miliony dolarów.
- Catherine, to do ciebie.
Znowu on. – Mason rzucił z obrzydzeniem, które trochę mnie zaskoczyło na
początku, ale całkowicie zrozumiałam swojego brata, gdy odwróciłam się i
dostrzegłam jego twarz.
Collin uśmiechał się krzywo z
reakcji Masona i usiadł obok mnie przy stole.
- Mam dowody na Simpsona. –
powiedział zadowolony z siebie.
- Okay, oświeć mnie.
Mason spojrzał na nas z
uniesionymi brwiami.
- Możemy chcieć iść na górę. –
zasugerowałam.
Collin skinął głową i ze
zmieszanym wyrazem twarzy skierował się za mną po schodach na górę do mojego
pokoju.
Żaden chłopak nie był w moim
pokoju – może poza Rossem Lynchem, ale to inna historia. To był pierwszy raz,
gdy zaprosiłam Collina do niego, pomimo tego, że dosyć długo i dobrze się
znaliśmy. Mój pokój był dla mnie czymś w rodzaju bezpiecznych czterech ścian,
do którego zło nie miało wstępu. Od jakiegoś czasu – mniej więcej od dwóch –
lat nie miały do niego wstępu także źródła moich problemów towarzyskich, czyli
moi przyjaciele sprzed tragedii u Lynchów. Przez dwa lata nie czułam się
komfortowo wśród ludzi i co dzień wracałam do tego pokoju, czując ulgę, że
wreszcie jestem sama, przez co to miejsce stało mi się tak wyjątkowe. Dlatego
miałam drobne opory, aby Collin Reed znalazł się w nim. Ale najwyraźniej
nadszedł czas, by awansował do roli kogoś bliskiego, przed kim nie musiałam
niczego się wstydzić, ani ukrywać – poza paroma wyjątkami.
- Ładnie tutaj. – Reed
skomentował niezręcznie, kiwając głową.
Nie było wcale ładnie. Panował
w nim lekki nieporządek. Na fotelu wisiały pogniecione ciuchy, a biurko było
zawalone zeszytami. Zastanawiałam się, czy coś jeszcze niestosownego było na
wierzchu. Lub coś, czego nie chciałam, żeby Collin zobaczył.
Szatyn nie powiedział niczego
więcej tylko usiadł na fotelu i wziął do ręki moją gitarę elektryczną z miną,
jaką widzi się u dziecka na widok nowej zabawki.
Postanowiłam pozwolić mu się
nacieszyć. Sama usiadłam przy biurku, czytając gazetę, którą zwinęłam ze stołu,
chcąc dowiedzieć się oficjalnej wersji historii o kradzieży skrzypiec.
Stradivarius skradziony! Te
skrzypce są warte miliony.
We wtorek o 19.00 znany wirtuoz
Johnathan Russo skończył swój występ w Filharmonii Chicago, po czym udał się na
parking, mając przy sobie trzystuletnie skrzypce warte dwa miliony dolarów. Na
parkingu Russo został napadnięty przez bandytę, który zastraszył go pistoletem
hukowym. Złodziej – mężczyzna średniego wzrostu - zabrał skrzypce i uciekł
miniwanem z miejsca przestępstwa.
Nie było wiele tekstu o samym
zdarzeniu, dwa kolejne akapity opisywały same skrzypce i ich historię, co było
wyjaśnieniem ich wysokiej wartości. Tak jak myślałam wcześniej, tak wysoka suma
pieniędzy wzięła się z wartości kulturowej i historycznej, która dla
nastolatków takich jak ja nie znaczyła wiele. Więc dlaczego miałaby cokolwiek
znaczyć dla Brada?
Artykuł kończyło zdanie:
Inspektorzy twierdzą, że mogło
to być przestępstwo o skali międzynarodowej.
Ciarki przeszły mi po plecach.
To była poważna sprawa.
- Znalazłaś coś? – spytał
Collin, uderzywszy we wszystkie struny gitary na raz, nie przyciskając żadnej z
nich na gryfie. Byłam wdzięczna, że nie pokazałam mu, jak się podłącza mój
stary, ledwie działający wzmacniacz. Chociaż prawdopodobnie sam byłby w stanie
domyśleć się, jak to się robi.
- Nie za wiele. – odparłam. –
Jedyne, co tu jest napisane to, że ukradł je mężczyzna średniego wzrostu.
- Nie dają żadnych szczegółów,
skubańce.
- Nie muszą. Czytelnicy nie są
policją. – wzruszyłam ramionami.
- Coś ty taka mądra?
Zignorowałam jego uwagę i
zmieniłam temat. Gazeta nie była użyteczna. Bardziej byłam ciekawa tego, co
Collin miał do powiedzenia.
- Więc, co to za wielki
dowód, który nam obiecałeś? - przypomniałam mu o naszej wcześniejszej
rozmowie w damskiej łazience.
- Mądrala i na dodatek
ciekawska. Moja szkoła. - uśmiechnął się podstępnie.
- Z kim przystajesz takim się
stajesz. - podsumowałam gorzko, na co Collin zareagował krótkim chichotem.
Moim jedynym motywem, który
nakazał mi szukać prawdy o skrzypcach był Brad Simpson, a mianowicie
potencjalne skutki jego obecności w tej szkole. To, do czego był zdolny, jego
relacja z moim ojcem (jeśli taka była). Pośród wielu rzeczy, które nie dawały
mi spokoju, była jedna, której mogłam być pewna - Brad potrafiłby mi
zaszkodzić, gdyby tylko zechciał. Dla swojego własnego bezpieczeństwa (i
zdrowia psychicznego) powinnam dowiedzieć się do czego jest zdolny.
To samo tyczyło się szpiega -
reprezentanta mojego ojca. Żaden z nich jeszcze nic mi nie zrobił, ale to nie
znaczyło, że to nie nastąpi. Wszystkie wydarzenia były ze sobą powiązane tymi
dwoma osobami. Ja też byłam z nimi w jakiś sposób związana, więc uważałam, że
mam prawo wiedzieć.
Poza tym wszystkim nadal był we
mnie cień wiary, że Brad był niewinny. Wydaje mi się, że po prostu chciałam,
żeby był niewinny chociażby w tej sprawie. Nie miałabym wtedy wymówki, by
odmówić mu wyjścia na kawę, aczkolwiek czułabym się o wiele bezpieczniej w jego
towarzystwie.
- Chciałaś wiedzieć, skąd wiem,
że Simpson był przesłuchiwany, więc wyjaśniam. - Collin zaczął opowiadać. -
Byłem tamtej nocy w filharmonii z rodzinką. Simpson siedział kilka rzędów przed
nami. Nie byłem pewny, czy mam rację, ale gdy odwrócił się udało mi się zrobić
zdjęcie, po którym już wiedziałem. Nie zauważył mnie, więc starałem się
nie zwracać uwagi na jego obecność. W zasadzie wszystko wyglądałoby w porządku,
gdyby nie wyszedł wcześniej - dokładnie w momencie, gdy jedne skrzypce zniknęły
ze sceny. Zanim cokolwiek powiesz, weź pod uwagę to, że jestem tylko marnym
studenciną. I wszystko, co robię, pochodzi z własnej ciekawości.
Uniosłam brew w reakcji na jego
dziwne usprawiedliwienie.
- Z owej ciekawości odczekałem
dwie minuty i wyszedłem za nim. Miał mnie na ogonie, gdy zmierzał do wyjścia na
parking i jestem przekonany, żem prawie był świadkiem przestępstwa, a tu nagle
ten blondynek wyrasta mi przed oczami. Ten jego kolega z psychicznym
spojrzeniem.
- Tristan. Albo James, ale
zgaduję, że ten pierwszy.
W moich wspomnieniach to
Tristan Evans był tym groźniejszym. Mogłam go sobie wyobrazić w takiej
sytuacji. Sama byłam świadkiem tego, gdy groził Sethowi.
- Wszystko jedno. Nie mogłem
dalej iść, wysoki zagroził mi, że to niebezpieczne, wiec nie chciałem oddać
skóry w imię większej sprawy. Gdy wyszedłem z budynku zauważyłem samochody
policyjne - twojego tatę między innymi. Przywitałem się i zobaczyłem, że
Simpson siedzi w radiowozie. Więc powiedziałem mu jedno lub drugie.
- Wszystko? - zdziwiłam się.
Collin skrzywił się i machnął
ręką.
- Prawda jest subiektywna. -
wyszczerzył zęby.
Nie chciałam wiedzieć, co to
znaczy, aczkolwiek wierzyłam, że Collin nie był tak głupi, by okłamać policję.
A przynajmniej miałam taką nadzieję.
- Więc czemu Brad wrócił? -
spytałam - Jeśli masz rację powinien siedzieć w areszcie. Musi być jeszcze coś,
czego nie wiemy. Albo naprawdę jest niewinny i dlatego został zwolniony albo...
–
- Albo policja potrzebuje
więcej dowodów. - mruknął Collin. - Musisz uważać. Radziłbym go olać, prędzej
czy później zostanie złapany.
A to stanie się przed czy po
tym jak zabierze mnie na kawę? Brzmiał bardzo poważnie, gdy to robił i szczerze
zastanawiałam się czy miałam szansę odmówić.
Brad nie wydawał się być osobą,
którą opisywał mój kumpel. Mój umysł nie mógł zaakceptować, że to była jedna i
ta sama osoba. Wszystko, co sobie powiedzieliśmy nie pasowało do wyobrażenia
Collina o Bradzie.
Wiedziałam, że akurat ja nie
byłam do końca obiektywną osoba, by oceniać, kim Simpson naprawdę był. Byłam
emocjonalna przez te kilka tygodni, być może nawet niestabilna, poza tym byłam
bliżej go niż ktokolwiek albo przynajmniej większość ludzi, którzy rozpowiadają
o nim różne rzeczy. Ja szczerze wierzyłam, że Brad miał w sobie namiastkę
niewinności. To nie zmieniało faktu, że musiałam się dowiedzieć, czy miałam
racje, co do niego zanim gdziekolwiek z nim pójdę.
Drzwi się otworzyły, do pokoju
wparował Mason, kończąc nasze rozważania.
Podszedł do mojego biurka i
zaczął samowolnie przerzucać moje rzeczy, jakby czegoś szukał.
- Co do cholery, Mason?
- Gdzie są kluczyki? Wiem, że
je masz Catherine. - mój brat uparcie nie przestawał robić mi większego
bałaganu na moim biurku, co zaczynało działać mi na nerwy.
- O co chodzi? Nie musisz mi
robić przemeblowania! - zawołałam. Collin pewnie śmiał się bezgłośnie pod
nosem, ale nie spojrzałam na niego, by się upewnić.
Nie wiedziałam, gdzie Mason się
tak spieszył. To nie dawało mu prawa do demolowania mojego pokoju. Wpadło mi do
głowy to, że będę musiała lepiej chować swoje ważne rzeczy, skoro pod takim pretekstem
jest w stanie naruszyć prywatność mojego pokoju.
- Są w mojej torebce. -
powiedziałam mu w końcu. Mason bez zawahania zrobił dwa kroki do miejsca, w
którym leżała. Rzuciłam się za nim.
- Hej, hej, wyluzuj, to moje! -
zatrzymałam go.
- Co ukrywasz w niej,
Catherine? - warknął, gdy wyrwałam mu torebkę.
Wiele rzeczy, ale nie w tej
torebce. Zamiast tego odpowiedziałam:
- Nie twoja sprawa.
Wyjęłam kluczyki z torebki i
wręczyłam je bratu. - Dlaczego jesteś wściekły?
- Nie twoja sprawa. -
odpowiedział mi.
Nie byłam pewna, jak mi się to
udało, ale Mason zgodził się zawieść mnie i Collina do parku, gdzie trwało coś
w rodzaju festynu charytatywnego. Wzdłuż ścieżek rozstawili się budki z lodami,
słodyczami, domowymi wypiekami lub ręcznie robionymi ozdobami. Tam, gdzie było
więcej miejsca odbywały się pokazy tańca lub muzyki amatorskich artystów -
byłam prawie przekonana, że gdzieś w parku znajdę Rossa i Rocky'ego z gitarami.
Dochody ze sprzedaży wraz z dobrowolnymi dotacjami były przeznaczone na cele
charytatywne.
Mason nie był zadowolony, że
musiał zatrzymać się i nas wysadzić. Nie powiedział, gdzie jedzie i dlaczego
się spieszy, poddałam się dosyć szybko w wyciąganiu z niego prawdy. Park w
Avondale był praktycznie zawsze po drodze - chyba, że wyjeżdżasz za miasto.
Dlatego nie zrozumiałam jego wściekłości.
Collin nie zadawał żadnych
pytań. Ciężka atmosfera musiała zamknąć mu usta, ale dzięki temu ja znalazłam
się u władzy i mogłam zadecydować, gdzie wybieramy się. A ja musiałam wydostać
się z domu.
Niebo robiło się już szarawe,
słońce już dawno schowało się za drzewami. Chłód sprawił, że wsunęłam dłonie do
kieszeni swojej ciemnoszarej bluzy, która była niezastąpiona takimi wieczorami.
Ludzie, których mijaliśmy,
wydawali się być nadzwyczaj szczęśliwi. Po swojej prawej stronie dostrzegłam
mamę Estelle Bellisario, niezwykle niską kobietę, która uśmiechała się od ucha
do ucha do dziewczynki, która kupiła od niej kawałek ciasta. Kawałek dalej tata
Archie'go z synem spacerowali i zwiedzali park. Po lewej Anne Porter, która
rozmawiała z Sophią Marshall i młodą Daisy Berkley, która jeśli nie myliłam się
była ciotka Setha. Zauważyłam także Rydel Lynch, a raczej jej kule oparte o
krzesło, gdy ona sama pomagała przy organizacji sceny. Jej brat musiał kręcić
się niedaleko.
I rzeczywiście, blond czupryna
wystawała zza prowizorycznej sceny. Pomachał do mnie, a ja starałam się
pamiętać, że jestem na odwyku od młodego Lyncha.
- Kłopoty w raju? - zadrwił
Collin.
Skinęłam Rossowi głową na
powitanie.
- Nie. - odpowiedziałam mu spokojnie,
pozostając niewzruszona. - Pewnie jest zajęty.
To była najgorsza wymówka na
tym świecie, ale mój towarzysz chyba nie zwrócił na to uwagi.
Sytuacja była bardzo ironiczna.
Jedyne, czego pragnęłam to wyrzucić z siebie wszystkie myśli i smutki, zdjąć
ten ciężar ze swoich ramion i odetchnąć. A jedyną osobą, która znała
praktycznie wszystkie moje sekrety był Ross Lynch, którego trzymałam na
dystans. Blondyn wiedział, że jestem córka faceta o imieniu Alexander, to, że
moja matka zdradziła mojego tatę, że jego ojciec od lat wysyłał za mną szpiegów
z tego powodu. Wiedział, że w jakiś sposób zdobyłam kawałek uwagi Brada, który
mógł mieć coś wspólnego z pożarem. I prawdopodobnie wiedział, że jeśli nie
dowiem się kim jest wyżej wymieniona dwójka, cała sprawa może się obrócić
niekorzystnie dla mnie.
Nie powiedziałam niczego
Collinowi pomimo tego, że wcale nie był złym towarzyszem niedoli. Wiedziałam,
że nie zdradziłby żadnego z moich sekretów - a przynajmniej nie bez dobrego
powodu. Problem tkwił w tym, że to go nie dotyczyło tak jak dotyczyło to mnie,
Rossa i Lucy. To my mogliśmy być w niebezpieczeństwie wynikającym z tej
niewiedzy, a nie Reed. Także tylko my mogliśmy być tymi, którzy rozwiążą
zagadkę tego, kim byli nasi rodzice.
Nie byłam pewna w jaki sposób Bradley Simpson był częścią tej zagadki.
Nie byłam pewna w jaki sposób Bradley Simpson był częścią tej zagadki.
Błysk wybuchającego w powietrzu
płomienia wyrwał mnie z zamyślenia. Bałam się ognia odkąd zginęły w nim ważne
mi osoby dwa lata temu. Natrafiliśmy na pokaz tańca z płomieniami. Przed nami
stało kilku chłopaków z podpalonymi pochodniami, niektórzy wymachiwali sobie
nimi nad głową. Skrzywiłam się, gdy jeden z nich upuścił swoją na beton.
- Popatrz tylko, nasz problem
na dziesiątej. - Collin mruknął i uśmiechnął się sarkastycznie.
Skierowałam wzrok w wyznaczoną
stronę i dostrzegłam znajomą kręconą czuprynę. Miał na sobie tym razem skórzaną
kurtkę - skoro ta z ciemnego dżinsu była zachlapana moją kawą, standardowe
czarne rurki i brązowy kapelusz na głowie. U jego boku stała Cara Porter,
której zazwyczaj proste włosy były ułożone w gęste loki pełne objętości. Nie
była zbyt wysoką osobą mierzyła około metr sześćdziesiąt trzy, dlatego nie
rozstawała się z wysokimi obcasami. Dlatego byłam zaskoczona, że tym razem
miała na sobie tylko baleriny.
Drugą osobą, która towarzyszyła
Bradowi była Shannon, której nie przeszkadzało, że na średnim obcasie dorównała
wzrostem niezbyt wysokiemu Simpsonowi. Cała trójka stała przy budce z lodami.
- Kupuje jej lody? - prychnęłam
w irytacji. Nigdy nie rozumiałam, jak ta dziewczyna potrafiła owinąć sobie
każdego wokół palca i to w tak krótkim czasie.
- Ona się z każdym kurwi...
także ten... powiedziałem to. - Collin powiedział, będąc zadowolony ze swojego
stwierdzenia. - Nawet z takim jak on.
Nawet z takim, którego
nienawidzi większość jej znajomych. Nie widziałam nigdzie Estelle, Lily ani
Kelsey. Klony najwyraźniej nie popierały jej zabaw. Seth i Archie wyraźnie dali
jej do zrozumienia, że nie tolerują Brada.
Brunet uśmiechnął się do Cary,
pokazując jej swoje proste zęby i wręczył jej rożek z jedną gałką. Wcześniej
dzisiejszego dnia uśmiechał się w ten sposób do mnie.
- Nie ubrała szpilek dla niego.
- warknęłam pod nosem.
Collin zarechotał szyderczo. -
Jesteś taka zazdrosna, Catherine, prawie mi cię żal. Odetnij sobie stopy,
będziesz niższa od niego.
Uniosłam brwi w zażenowaniu.
Collin mógł mieć rację, ale mój wzrost wcale nie dawał mi kompleksów.
Prawdziwym ciosem było to, że jego uwaga, która kilka dni temu była skupiona na
mnie, przeniosła się na kogoś ubranego w drogą obcisłą fioletową sukienkę, na
kogoś, kto przez dużą większość męskiej społeczności - damskiej zresztą też -
był uważany za piękność. To była Cara Porter.
Zauważyłam, że jednym z
tancerzy był Tristan. Podrzucał swoją pochodną, jakby to nie wymagało wysiłku.
- Nasza blondynka też została
przeciągnięta na ciemną stronę. Zdrajczyni. - mruknął Collin i wskazał na
Shannon.
- Jest jej też przyjaciółką.
Nie powiem jej, by wybierała towarzystwo.
- Miałem na myśli tego zjeba. -
Collin odwarknął w odpowiedzi.
Zignorowałam to wyzwisko i zaczęłam
obserwować znajomego blondyna, który kreślił w powietrzu symbole z ognia z
niewyobrażalną dla mnie zwinnością. Tristan Evans wyglądał, jakby nie bał się
niczego. Podniósł z ziemi szarą, plastikową butelkę i wziął do ust nieznajomą
mi substancję. Następnie umiejscowił pochodnię nad swoją twarzą i wypluł płyn
prosto w ogień. Nad jego głową powstała wielka chmura ognia.
Niektórzy klaskali, niektórzy
wydali z siebie okrzyk zadowolenia. Mnie natomiast przeszły ciarki, gdyż
kojarzyło mi się to z jednym wydarzeniem, które chciałam wymazać z pamięci.
Natychmiast skarciłam się w duchu, bo nie byłam wcale dumna ze swojej reakcji.
Nie mogłam powstrzymać się od
sporadycznych spojrzeń w stronę Brada. Zerkałam, by tylko się upewnić, nie
chciałam być wścibska. Za każdym razem jednak widziałam to samo. Cara Porter
była uwieszona na jego ramieniu, ale jego dłonie były w kieszeniach jego
skórzanej kurtki, co było według mnie zupełnie obojętnym gestem. Pomimo tego
nie wyglądał, jakby flirt mu przeszkadzał. Dlatego w moim wnętrzu się gotowało
od zazdrości.
Miałam zamiar się przejść i uwolnić od sprzecznych myśli o nim, a jednak trafiłam na źródło problemu.
Miałam zamiar się przejść i uwolnić od sprzecznych myśli o nim, a jednak trafiłam na źródło problemu.
Gdy spojrzałam w stronę
Simpsona kolejny raz, dostrzegłam, że okrągłe, brązowe oczy intensywnie się we
mnie wpatrują. Wyraz jego twarzy świadczył o tym, że zadowolił się tym, że mnie
nakrył na gorącym uczynku.
Cholera.
Jego ego pewnie sporo zyskało
na mojej nieśmiałości - musiał sądzić, że jest onieśmielający, skoro dobrze
wiedziałam, że tam jest a i tak nie zdobyłam się na krótkie powitanie.
Przypomniał mi się ten wieczór.
Jego usta na moich. Nie byłam pewna, czy chcę zapomnieć, jakie to uczucie.
Collin zostawił mnie, by
przywitać się z kumplami z rozszerzonej biologii, na którą chodził "dla
beki". Zostałam sama. Świetnie.
Objęłam się ramionami, broniąc
się przed chłodnym wiatrem. W tym czasie Brad z wkurzającym uśmieszkiem
wkroczył na niewielki plac i zrzucił na pobliską ławkę swoją skórzaną kurtkę,
tym samym odsłaniając ramiona. Koszulka bez rękawów uwydatniała zarys jego
mięśni, które nie wyglądały tak imponująco pod ubraniem. Nabrał do ust tego
samego płynu z szarej butelki i zrobił kilka kroków w moją stronę. Tristan
wręczył mu swoją pochodnię, pozwalając mu się popisać, co zresztą udało się, bo
Cara westchnęła z zachwytu, gdy Simpson w jednej ręce obrócił kilka razy długim
kijem. Ja tylko przewróciłam oczami, gdy zrobił kilka kroków w moją stronę.
Dzieliło nas kilka teraz kilka metrów, nie spuszczał ze mnie wzroku. Następnie
Brad wypluł łatwopalną substancję tak, że ogień znalazł się ponad przerwą
pomiędzy nami. Nie zdążyłam nawet zamknąć oczu, wpatrywałam się nieprzytomnie w
wybuchającą pomarańczową chmurę na tle ciemniejącego nieba. Zanim ogień wygasł
udało mi się zobaczyć twarz Brada oświetloną ciepłą barwą płomienia. Wpatrywał
się w ogień niemal z dziecięcą fascynacją, jakby nie był wcale niszczącą siłą
tylko czymś niezwykle pięknym. I owszem w tej chwili był piękny, ale każdy tu
obecny mógł podać przykład, gdy y płomień zniknął mrugnął do mnie szybko i
oddał pochodnię Tristanowi, następnie znowu zniknął w tłumie gapiów.
Bardzo możliwe, że moje policzki
oblały się rumieńcami.
Zamrugałam dwa razy, rozglądając
się dokoła niezręcznie.
- Hej, Cath! Nie opaliłaś się
za bardzo w Atlancie! - Matty Roth, kolega Collina, zawołał do mnie.
- Stary, musisz ją pilnować.
Ktoś ci ją podkradnie! - zawołał wiecznie pijany Earles, kolejny kolega.
- Daj spokój, jest bezpieczna u
mego boku. - Collin wycedził powoli i zachichotał złośliwie. Byłam pewna, że w
nieznanym mi kontekście tkwił żart, którego Matty był obiektem. Zawsze Matty
był obiektem żartu.
Miałam na końcu języka
odpowiedź, ale kątem oka dostrzegłam postać w ciemnym kapturze.
Gdy odwróciłam głowę, kaptur
zniknął mi z pola widzenia. Czyżbym popadała w paranoję?
Zaczęłam z nudów przyglądać się
tancerzom - głównie Tristanowi. Przyszło mi do głowy, że to cholernie
szczęśliwy przypadek, że Tristan i Brad lubią się bawić ogniem. Przypomniało mi
się zdjęcie, na którym oboje widnieli na tle płomieni. Jeśli nie bali się
ognia, mogliby podłożyć go tu i tam...
Nie chciałam wierzyć, że to
oni, ale wiele rzeczy wskazywało właśnie na tę dwójkę.
Gdy ja byłam zajęta obserwowaniem Tristana, inny chłopak wypuścił z rąk pochodnię, która poszybowała w powietrzu prosto w stronę grupki ludzi. Rozległy się krzyki dziewczyn, ja sama zamarłam w bezruchu. Jakimś cudem postać w kapturem nie zdążyła uciec i rękaw czarnej bluzy zaczął dymić. Ku mojemu zaskoczeniu - i chyba każdego innego tutaj - osoba zaczęła uciekać, nie gasząc wcześniej bluzy.
Gdy ja byłam zajęta obserwowaniem Tristana, inny chłopak wypuścił z rąk pochodnię, która poszybowała w powietrzu prosto w stronę grupki ludzi. Rozległy się krzyki dziewczyn, ja sama zamarłam w bezruchu. Jakimś cudem postać w kapturem nie zdążyła uciec i rękaw czarnej bluzy zaczął dymić. Ku mojemu zaskoczeniu - i chyba każdego innego tutaj - osoba zaczęła uciekać, nie gasząc wcześniej bluzy.
Żarówka się zapaliła w mojej
głowie, gdy pomyślałam, że to mógł być jeden ze szpiegów. Bez zawahania
rzuciłam się biegiem w głąb parku, starając się nie stracić ciemnego kaptura z
oczu. Rękaw bluzy nadal dymił, nie mogłam pojąć dlaczego nie zatrzymał się, by
ściągnąć ją.
Jeśli zachowanie jego
tożsamości w tajemnicy było ważniejsze niż bezpieczeństwo, to nie miałam
pojęcia do czego był zdolny się posunąć. Wbiegłam za nim pomiędzy drzewa -
byłam o wiele wolniejsza.
Byłam świadoma, że ktoś mnie
gonił, ale założyłam, że to Collin przybył powstrzymać mnie przed jakkolwiek
głupim pomysłem, który przyszedł mi do głowy. Ale tym razem to nie był on.
- Catherine, nie pozwoli ci się
złapać. - zachrypnięty głos Brada dobiegł moich uszu. - Catherine, stój!
Nagle jego ramiona oplotły moją
talię, uniemożliwiając mi dalszy ruch, co oczywiście nie powstrzymywało mnie
przed próbami wyrwania się. Szarpałam się jednak do skutku. W końcu rozluźnić
uchwyt, jego loki przestały łaskotać mnie po lewej skroni, ale jego nadgarstki
zacisnęły się na moich.
- Dlaczego? - zapytałam w
końcu. - Bo ty tak mówisz? Jak ty możesz cokolwiek o tym wiedzieć?!
- Proszę, przestań się wyrywać.
- Brad pozostał spokojny.
- Co innego mogę zrobić? On
jest wszędzie, a ja jedyne, co mogę to patrzeć, jak łazi za mną! Nie chcę być
bezsilna. - panikowałam, jakby zupełnie mnie nie obchodziło, że on słucha.
Słowa wysypywały się z moich ust, jakby to nie miało żadnego znaczenia. Nie
chciałam mówić mu niczego.
- Nie jesteś bezsilna, są inne
sposoby, by rozwiązać ten problem, ale uwierz mi, pozwól mu uciec tym razem. -
trzymał mnie za nadgarstki i mówił od mnie jak do dziecka - spokojnym, powolnym
tonem ze swoją charakterystyczną chrypką. I co dziwniejsze, histeria powoli
ustępowała na dźwięk jego głosu. Zupełnie, jakby Bradowi udało się przemówić mi
do rozumu.
- Dlaczego powinnam ci zaufać?
- spytałam w końcu drżącym głosem, nerwowo poprawiając swoje rudawe włosy.
Wstyd przejmował nad moim ciałem kontrolę. Bywałam porywcza, ale rzadko głupia.
Simpson miał rację, doświadczyłam już tego, co potrafią zrobić wysłannicy
Alexandra, aczkolwiek nie wierzyłam, że mogliby zrobić mi krzywdę. Poprawka -
mogliby, ale gdyby chcieli, już dawno zrobiliby to.
- Bo możemy sobie pomóc.
Posłuchaj, ja będę potrzebował twojej niebawem, ale ty też potrzebujesz mojej.
Chciałam zapytać, skąd wiedział
o mojej sytuacji, ale wcale nie powinnam się dziwić temu, skoro chłopak był
dosłownie wszędzie i we wszystkim. Nie sądzę, że istnieje coś, czym mógłby mnie
jeszcze zaskoczyć. Chłopak pluje ogniem, kradnie skrzypce warte miliony i
wychodzi z tego cało, oprócz tego jest podejrzany o kilka innych przestępstw, a
na co dzień jest uczniem liceum ogólnokształcącego. Nie wspominając o tym, że
potrafi genialnie śpiewać. To było więcej niż mój przeciętny umysł mógł ogarnąć.
- Jeśli wiesz, kto to był, to
powiedz. - zażądałam z nadzieją. Nie miałam pojęcia, czy potrafiłam mu zaufać,
ale nie miałam innego tropu i już wiemy, ze nie dałabym rady złapać szpiega na
piechotę. Poza tym ciało Brada nie zdradzało kłamstwa, brzmiał bardzo poważnie.
Więc albo był świetnym kłamcą, albo mówił prawdę.
- Nie teraz. - odpowiedział mi,
nadal ściskał moje nadgarstki. - Jeśli zgodzisz się pójść ze mną w
poniedziałek, powiem Ci, co będziesz chciała.
- Wszystko? - postanowiłam
złapać go za słowo. Musiałam sprawdzić, czy złodziej skrzypiec był przydatny.
- Wszystko. Jak mówiłem, możemy
sobie pomóc, więc pozwól mi to zrobić.
Ta, chyba "pozwól mi
zdobyć u siebie dług."
- Powiem
Ci, czego chce Alexander. - dodał.
I tym sposobem zdobył moje
zainteresowanie.
Gdy wróciłam do domu, była już
jedenasta.
Przez każdą minutę po rozstaniu
z Bradem zastanawiałam się, w co się właściwie wpakowałam. Zgodziłam się iść z
nim na kawę w zamian na szczerą rozmowę. Zgodziłam się pójść z Bradem Simpsonem
na kawę. To zdanie odbijało się od ścian mojej czaszki przez całą drogę do
domu.
Nie miałam pojęcia, co sobie myślałam.
Zaufałam tej osobie, której nie powinnam. I wcale się nie bałam stawić czoła
niebezpiecznej prawdzie - to chyba było w tym wszystkim najgorsze. Nie czułam
już niczego.
Brad pożegnał się ze mną
chłodno - zachowywał się inaczej niż wcześniej tego dnia. Był w pewnym sensie
nieobecny, szorstki. Chłodny. Potem rozeszliśmy się we własne strony -
ja odnalazłam Collina, a Brad pewnie wrócił do Cary.
Reed wcale nie przejął się moim
zniknięciem, za co byłam mu w duchu wdzięczna. To nie był dobry czas na
odpowiadanie na jego pytania. Nawet nie wiedziałabym, co mu powiedzieć.
Spacerowałam z nim i jego kumplami przez jakiś czas, ale nie potrafiłam się bawić
tak dobrze jak oni.
Pomaszerowałam po schodach na
górę, prosto do swojego pokoju, by wpaść do łóżka i nigdy nie musieć go
opuszczać. Jednak, gdy zapaliłam światło, zobaczyłam kolejną niespodziankę.
Na moim łóżku leżały...
skrzypce.
Zasłoniłam sobie usta, aby nie
wydać z siebie dźwięku. Ktoś był w moim pokoju.
Nie potrafiłam opisać tego
rodzaju przerażenia. Nie zrobiłam ani jednego kroku w stronę tajemniczego
instrumentu, jakbym liczyła, że złudzenie zniknie po kilku minutach. Ale
skrzypce nadal leżały na moim łóżku.
Dostrzegłam kawałek kartki
papieru, a na niej odręcznie napisane zdania:
Brad
nie ukradł skrzypiec. To prezent od taty. Nie ma za co.
A.F.
A.F.
Założę się, że inicjały należały
do mojego ojca Alexandra.
Nie mogłam w to uwierzyć.
*
Przepraszam za to drobne spóźnienie, byłam na jachcie na mazurach przez cały tydzień, stąd rozdział nie pojawił się na blogu, tylko na wattpadzie - wattpad.com/story/21881187 ♥
Ale wróciłam z zapaleniem krtani (mam nadzieję, że jednak się mylę), nie mogę wydobyć z siebie słowa, co oznacza kolejne kilka dni w domu - a to oznacza więcej pisania.
Cieszę się, bo wreszcie akcja może się rozkręcić. Wiele ludzi narzeka na długość moich rozdziałów i to, jak powoli wszystko się rozwija, więc wiedzcie, że teraz coś się zadzieje.W końcu.
Co to za plujący ogniem Brad? ;3 Nie wiem, jak Wy, ale mi się podoba.
Zapraszam Was do obserwowania mojego konta na Twitterze, poświęconego tylko i wyłącznie temu opowiadaniu - @areyoumineff. Będę zamieszczać na nim informacje, dotyczące nowych rozdziałów, komentarze do nich, a sporadycznie będę sypać spoilerami haha. Poza tym, jeśli ktoś z Was chce, bym informowała o nowych rozdziałach, dużo prościej jest to robić przez Twittera, więc zachęcam do zaobserwowania.
Wszystko się zaczęło, gdy Catherine zorientowała się ze jest obserwowana. http://t.co/mvi6KDpVOQ pic.twitter.com/Wcw8p9svhU
— THE VAMPS/R5 #ff (@areyoumineff) July 21, 2015
Papatki :3
Cześć! Nigdy nie komentowałam (chociaż czytałam twojego bloga prawie od początku powstania) ze względu na zmiany konta na bloggerze a później na tymczasową przerwę w blogowaniu, a nie chciałam być tylko anonimem.
OdpowiedzUsuńKiedy przestałaś publikować, czas zaczął się wydłużać myślałam, że już na zawsze porzuciłaś te opowiadanie. Jedno z nielicznych, które swą treścią i dojrzałością zachęca do czytania.
Generalnie podoba mi się nieco kryminalny nastrój całego opowiadania, liczne zagadaki jedynie zaciekawiają i popychają do dalszego zagłębiania się w lekturę. To mnie urzekło. Twój charakter pisma, to jak budujesz całość jest godne podziwu. Wręcz książkowy przykład jak dobrze pisać. Co prawda, błędów kilka było, ale nikt ze słownikiem w głowie się nie urodził, a każdemu się zdażają.
Cieszę się, że wróciłaś i pragniesz dokończyć tę historię. To była najmilsza niespodzianka tych wakacji. Dzisiaj spędziłąm cały dzień, by przeczytać każdy rozdział od nowa, przeanalizować je na spokojnie i wreszcie dodać pierwszy komentarz.
Zastanawiam się nad licznymi dialogami pomiędzy Bradem a Cathy. Np wtedy na imprezie odnośnie tego, kim jest jej ojciec - że i jej i jego najgorszym zmartwieniem. I czego tak naprawdę chce od niej Alexander. W dodatku ta cała Cara. Wydaje się być pustą zołzą, która gdy czegoś chce musi to mieć. Tak odebrałąm te podwieszanie się, niczym małpa w zoo, na biednym Bradzie. Chociaż chyba imponuje mu, gdy dziewczyny wystawiają jęzory i zaśliniają się na jego widok - całkiem meski odruch, podwyższający jego ego.
Ten prześladowca też jest bardzo intrygujący. I wszystkie zagdaki. Multum zagadek. Wszędzie one. Ciągłe napięcie. Aż mam ochotę na jeszcze i jeszcze. I zdecydowanie za krótki mi ten rozdział w porównaniu do innych.
Czekam na kolejny epizod, mam nadzieję, że dalej sprawa będzie tak zawikłana, ale coś nam rozjaśnisz.
I co ten cholerny Lynch wyprawia. Co chwilę odstawia jakieś sceny zazdrości, a później ucieka w ramiona Shannon. Co też ma on w głowie?
Z niecierpliwością wyczekuję kolejnej dawki. Dużo weny życzę.
Pozdrawiam ;*
Ps. W między czasie zapraszam do siebie (dopiero zaczynam) http://znaki-na-murach.blogspot.com
Właściwie to w ramiona Lucy, ale te dwie miały być jedną osobą z początku, więc wcale nie dziwię ci się tej pomyłki xD
UsuńDziękuję bardzo za te miłe słowa <3 Nic nie motywuje do pisania jak fakt, że ktoś to docenia.
To się porobiło! Skąd bierzesz pomysły na to wszystko? Jesteś n.i.e.s.a.m.o.w.i.t.a!
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam dziś wszystko i jestem zachwycona :) Boski blog! :) Życzę weny kochana :* Do następnego!
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie http://historiazthevamps.blogspot.com/ - dziś dodałam prolog.
Hej my dear, wybacz wcześniejszy brak komentarza. Kompletnie nie mogę się zmotywować do komentowania i to nie tylko u Ciebie, ale na większości blogów które czytam.
OdpowiedzUsuńDzisiaj będzie krótko, bo jestem na telefonie, a nie lubię tej klawiatury. Ugh, jest irytująca.
Anyway.
Ostatnio mam fazę na TV. Brad... Qhsjdjwbwkqkdks. Uwielbiam jego chrypę. Jak czytałam te dialogi, wyobrażałam sobie jego głos. Poza tym dziwi mnie trochę jego postawa, chociaż... może inaczej. Dziwi mnie postawa Cary. Niby on tu taki niebezpieczny, tak nawala na niego w swoim towarzystwie, ale jak przyjdzie co do czego, to łazi za nim wszędzie.
No chyba nie. ;-;
Mam wrażenie, że Mason też jest w to zaplątany. Zresztą, ta jej przyjaciółka też. Shannon, tak? Bo już nie pamiętam dokładnie, haha.
Czekam aż się wszystko wyjaśni.
Chyba nie muszę Ci już pisać jak dobrze Ci wychodzi pisanie dlatego zbieram się już i... no cóż, weny życzę! xx
Yeaew aka @ratliffssoldier
z R5ff.