Jesteś ze mną.
Nic ci nie grozi.
Jego
wypowiedź powinna być pokrzepiająca. Niebezpieczeństwo minęło, ale czysto
teoretycznie, z moich ramion nie zniknęła gęsia skórka. Coś jednak było w tych
słowach, co wzbudzało we mnie sprzeczne uczucia. Byłam z nim, dla swojego bezpieczeństwa powinnam pozostać z nim, ale dlaczego? Bo wzbudzał postrach
dookoła swojej osoby?
Nadal
byłam oszołomiona tym, co się wydarzyło, gdy Bradley i ten drugi prowadzili
mnie pod salę. To był jeden z tych momentów, w którym zastanawiasz się, czy to,
co właśnie wydarzyło się przed twoimi oczami nie było tylko snem, urojeniem.
Albo sceną z filmu – tak nierealną, odległą od rzeczywistości. Czułam się jak
bohaterka tandetnej hollywoodzkiej produkcji, gdyż ta sytuacja nie pasowała do
mojego dotychczasowego nudnego życia.
Biorąc
pod uwagę ostatnie wydarzenia, miałam wrażenie, że to dopiero początek.
Trzymali
mnie asekurująco za ramiona, gdy ja próbowałam przetworzyć, co właśnie się
stało.
Czy
Seth naprawdę zrobiłby to?
Dreszcz
przeszedł po moich plecach, gdy zorientowałam się, jak bezradna się stałam w
tamtej sytuacji. Nie chciałam zastanawiać się, co stałoby się, gdyby nie zjawił
się Bradley. Byłam mu wdzięczna. Zawdzięczałam mu wszystko.
-
Dziękuję. – mruknęłam łamiącym się głosem, zdając sobie sprawę, że tak naprawdę
nie miał powodu, by reagować na brutalne zachowanie Setha. Mógłby zignorować
nas, przejść obojętnie i zapalić papierosa, jak grupka młodzieży, którą teraz
mijamy.
Jednak
nie zrobił tego. Zareagował.
Simpson
tylko zaśmiał się krótko i szyderczo, nie obdarzając mnie chociażby jednym
spojrzeniem. Ściągnęłam brwi, kompletnie nie rozumiejąc jego reakcji. Co w tym
śmiesznego, że jestem wdzięczna?
Nie
zdążyłam jednak odezwać się, gdyż odpowiedział mi jego jasnowłosy kolega o
bladej skórze – praktycznie białej w tym świetle. Perkusista uśmiechnął się
lekko, zanim odezwał się.
-
Nie ma sprawy. Ktoś musiał dać skurwielowi lekcję. – blondyn wyszczerzył zęby
łobuzersko, jakby odczuwał satysfakcję z tego, że zastraszył Berkleya.
Postanowiłam
zignorować te sadystyczne zapędy.
-
Musimy wracać do środka? – spytałam unosząc jedną brew w niechęci. Seth
prawdopodobnie znajdował się w środku. Nie miałam najmniejszej ochoty znajdować
się z nim w jednym pomieszczeniu. Ani w promieniu dwudziestu kilometrów od
niego.
To
było zrozumiałe, prawda?
-
To impreza. Dlaczego masz z niej rezygnować? – jasnowłosy kontynuował z
podstępnym, niepokojącym uśmieszkiem. Brad – jak wcześniej chłopak go nazwał –
milczał. Patrzył ze ściągniętymi brwiami przed siebie, ignorując mnie i tego
drugiego. Wydawał się być nieobecny, zamyślony. Ciekawska część mnie chciała
wiedzieć, dlaczego zamilkł. Co chodziło po tej lokowatej głowie, ale zwyczajnie
brakowało mi odwagi, by zapytać. Czy na pewno chciałam wiedzieć?
Otworzyłam
usta, by odpowiedzieć, ale od razu je zamknęłam. Szczera odpowiedź brzmiałaby,
że chciałam uciec od Setha, bo boję się, że znowu czegoś spróbuje. Ale byłam na
tyle dumną osobą, że nienawidziłam przyznawać się do obaw.
-
Nie mam ochoty. - jęknęłam pod nosem.
Jasnowłosy
prychnął złośliwie w odpowiedzi. Odczytał moje zachowanie poprawnie. – Przez tego…?
Właśnie cię od niego uratowaliśmy, wiesz?
-
I jestem za to wdzięczna, ale… - zaczęłam, ale przerwano mi.
- Ale
nadal się boisz… - powiedział i zarechotał głośno i nieprzyjemnie. – Wiesz, to
nie podoba mi się. Nie lubię, gdy ktoś kwestionuję moją ekspercką… ochronę. –
chłopak starał się brzmieć groźnie, ale widziałam, że mięśnie jego twarzy są
napięte w specyficzny sposób. Jasnowłosy powstrzymywał uśmiech. To było
irytujące, że dobry humor go nie opuszczał. Pomimo tego, że dopiero wyszedł z
potencjalnie stresującej sytuacji, potrafił się nabijać ze mnie.
- Tris,
znając twoją ekspercką ochronę, ja na
jej miejscu spierdalałbym najszybciej jak mogę. - odezwał się głos z mojej
lewej strony, kończąc zdanie gorzkim śmiechem. Jego usta na ułamek sekundy
wygięły się w delikatnym łuku, który prawie mógłby zostać nazwany uśmiechem.
Spojrzał na perkusistę czarnymi oczami, po czym znowu wbił je w nicość.
Zostałam
tylko ja i przerażający Tris, który pomimo tego, że robił sobie ze mnie jaja –
zupełnie nieszkodliwie – to miał coś w sobie, co wbijało mnie w ziemię. Coś
podpowiadało mi, że nie chciałam z nim się drażnić, budził w otoczeniu pewnego
rodzaju… szacunek? To było widoczne w jego stylu bycia, w chodzie – chłopak był
pewny siebie. Może taki efekt miało na mnie to, że pierwszym zdaniem, które od
niego usłyszałam była groźba – co prawda skierowana do Setha, który w pełni na
nią zasługiwał? Może to było przez jego metr dziewięćdziesiąt wzrostu? Może
przez chłodne niebieskie oczy, bandanę, ujarzmiającą jego długie blond włosy i
skórzaną kurtkę, która nadawała mu gangsterskiego wyglądu?
Może
to, że zadawał się z Bradem Simpsonem, który kiedyś był oskarżony o pomocnictwo w morderstwie? Nie
zapominajmy o tym, że on i Tris widnieli na ciemnym zdjęciu zrobionym trzeciego
września dwa lata temu na tle płonącej posiadłości Lynchów – ewidentnie podczas
ucieczki?
Nie
miałam pojęcia do czego byli zdolni ci chłopacy, którzy uratowali mi skórę. Nie
byłabym pewna, czy chciałam się tego dowiadywać, ale jednak byłam tutaj z nimi,
a ich silne uchwyty na moich ramionach nie wskazywały na to, bym miała zmienić
towarzystwo.
-
Psujesz mi zabawę, wiesz? – Tris posłał udawaną smutną minę – gdyż naprawdę humor mu nadal dopisywał.
Złapałam
się na tym, że kąciki moich ust także uniosły się do góry. Pewność siebie Trisa
była w pewnym sensie zabawna.
-
Czyli jednak potrafi się uśmiechać! Widziałeś? Sztywniara uśmiechnęła się!
Bradley
nagle powrócił do świata żywych i odwrócił się w moją stronę, jakby chciał
sprawdzić, czy blondyn go nie oszukuje. Byłam zdziwiona, że potrafił poświęcić
czemukolwiek tyle uwagi, skoro najwyraźniej
miał wiele na głowie. To było nieco irytujące, że nie odzywał się, ale
starałam się nie pokazywać tego.
- Moje
imię to Catherine, miło byłoby, gdybyś tak się do mnie zwracał. – zwróciłam się
do Trisa. Na moje policzki wstąpił rumieniec, gdy usłyszałam, jak bardzo trząsł
mi się głos.
Przed
wejściem na imprezę zastaliśmy pozostałą dwójkę członków zespołu. Jeden wysoki,
także jasnowłosy – wydawał się być dobrze zbudowany, był opalony z postawionymi
włosami do góry. Drugiego włosy były rozjaśnione tylko na grzywce, której
objętości mogłam pozazdrościć. W jego nosie dostrzegłam kolczyka. Chłopak
wzrostem niewiele przewyższał Simpsona – ta dwójka była zaledwie parę
centymetrów wyższa ode mnie, musieli mieć niewiele ponad metr siedemdziesiąt
wzrostu.
-
Wiemy, uwierz mi. – odezwał się Bradley cicho, prosto do mojego ucha.
Wow,
więc jednak rozmawia ze mną.
-
Ludzie gadają. Wszyscy znają córkę komendanta. – dodał niższy z dwójki
nieznajomych, ten z kolczykiem, który najwyraźniej poczuł potrzebę, by wyjaśnić
komentarz kumpla. Tris przewrócił oczami i chyba wiedziałam, dlaczego. Gówno
prawda. Nikt w tym mieście nie kojarzył mnie z Oliverem. I prawidłowo, skoro
tak naprawdę nie byłam jego córką i to było naprawdę irytujące, że blondynek
musiał mi o tym przypomnieć.
Przesunęłam
wzrokiem po czwórce muzyków, których wcześniej widziałam na scenie. Wszyscy
byli ubrani w podobny sposób – każdy z nich miał na sobie czarne rurki, wysocy
blondyni oraz Bradley mieli na sobie skórzane kurtki, z kolei ostatni z nich z
ciemnego jeansu. Ich wygląd miał w sobie coś ostrego, jakby dawał znać, ze
zajmowali się muzyką.
-
Zamierzacie się przedstawić, czy co? Macie jakąś demencję lub coś? Jezu,
Catherine, przepraszam bardzo za tych debili, nie mają pojęcia o dobrym
wychowaniu. Jestem Tristan, krasnal po mojej prawej Connor, dalej James a po
twojej lewicy Bradley Will Simpson we własnej osobie. – Tris wskazał na
wszystkich swoich kumpli, przy okazji wreszcie ujawniając swoje własne imię.
Nie miałam pojęcia, na czemu miał służyć komentarz przy nazwisku Brada (które
nawiasem mówiąc już znałam, ale nikt o tym nie wiedział), ale sprawił, że
chłopcy się zaśmiali krótko i szyderczo, a Simpson wywrócił oczami, nadal nie
odzywając się słowem. Niestety.
-
Wchodzimy do środka, ta impreza jest do bani. Czas rozruszać towarzystwo. –
James oznajmił chłodno.
-
Wszyscy czekają na twerkującego Balla. – odparł się Connor, wywołując w Jamesie
chichot. Ja też zaśmiałam się. Głos Connora był pozbawiony szorstkości, która
wybrzmiewała w każdym słowie Tristana.
-
Nie wiem, czy chcemy to widzieć, Con.
-
Ja pierdole jego mać, nie, na trzeźwo tego nie zniosę! – odezwał się Tristan
gwałtownie i głośno, ciągnąc mnie za sobą do środka. Poczułam się jak lalka –
bezwładna i bezwolna. Blondyn nie wiedział, że nadepnął mi na odcisk tym
traktowaniem. Nie byłam pewna, dlaczego aż tak bardzo mnie to denerwowało,
miałam tak zawsze – niemożność podejmowania własnych decyzji doprowadzała mnie
do szału, to objawiało się w każdej sytuacji codziennej.
Gdy
zaczęłam się szarpać w proteście, usłyszałam odpowiedź od pana z głową w
chmurach, który pomimo tego, że był obecny tylko czysto fizycznie, nadal
trzymał się blisko mnie, jakby nie chciał mnie zgubić.
-
Idziesz z nami, Cathie. Tris pewnie myśli,
że wisisz mu taniec, więc nie mów mu, że ci to mówię. – Bradley przemówił
zadowolonym z siebie, władczym tonem, sprowadzając mnie po schodach w dół.
Zauważyłam, że jego ucisk nie był mocny i stanowczy, jak Tristana. Bradley w
przeciwieństwie do kumpla ledwie dotykał mojej talii. W nasze uszy uderzyła
głośna muzyka z mocnym rytmem. Jeden z ciemnych loków Simpsona połaskotał mnie
w skroń, gdy brunet zbliżył swoje usta do mojego ucha. – Wisisz go mnie.
Nie
byłam na to przygotowana. Te słowa połączone z bliskością jego intrygującej
osoby sprawiły, że na moje ramiona wstąpiła gęsia skórka, a przez moje ciało
przeszło dziwne uczucie. Nie mogłam stwierdzić, czy należało do gatunku tych
miłych, czy raczej przerażających. To mogło mieć coś wspólnego z tym, że użył
tego przeklętego zdrobnienia, które –
jak zwykle – brzmiało dziwnie i irytująco z ust każdego innego niż Ross Lynch.
Aczkolwiek
ten głos nadawał zdrobnieniu jeszcze inne zabarwienie. Niebezpieczne, ponieważ
dobrze wiedziałam, że Brad jest niebezpieczny.
Wszyscy dookoła mnie próbowali mi to wbić do głowy, nawet mój irytujący
prześladowca. Ale oczywiście ja wiedziałam lepiej i musiałam zatańczyć z nim,
żeby przekonać się, czy ci wszyscy mają
rację.
Poza
tym miał rację. Byłam mu dłużna, więc mogłabym mu się odwdzięczyć tańcem.
Wchodząc
na salę klubową, musiałam wziąć głęboki wdech, gdyż byłam kłębkiem nerwów. Moje
zmysły obsesyjnie wypatrywały Setha i pomimo tego, że nie było go nigdzie
w pobliżu, moje mięśnie były napięte i
gotowe do obrony.
Myślałam
o tym, że może Berkley nie odważy się podejść, skoro The Vamps budziło dookoła
w siebie tę grozę, której miałam szansę doświadczyć wcześniej. Może trzymanie
się blisko Brada i Tristana nie było złym pomysłem?
Widziałam
te spojrzenia ludzi, którzy przestawali tańczyć, by spojrzeć ukradkiem na nas.
Oczy tych nastolatków wyrażały najróżniejsze emocje. Jedni powstrzymywali
złośliwe uśmieszki, inni gapili się ze zdziwieniem, niedowierzaniem, szerokie
oczy Lucy Marshall wyglądały, jakby dopiero ujrzała ducha. Stała nieruchomo i
gapiła się, jakby Bradley był sensacją. Para czarnych oczu należąca do mojego
towarzysza zwróciła się w stronę dziewczyny, która natychmiast odwróciła wzrok.
Dostrzegłam także dwie inne pary znajomych oczu. Jedne należały do Rydel, które
wyrażały… dezaprobatę? Ściągnęłam brwi, myśląc, że to nie jej sprawa, z kim się
zadaję. Ani jej, ani Rossa – i owszem, pamiętałam, że on także ostrzegał mnie
przed Simpsonem. Drugie należały Collina, którego twarz dla odmiany była
przepełniona pozytywnym uczuciem. Wyrażała nic innego, tylko dumę. Mogłam
wyobrazić sobie, jak z Reed z zadowoleniem przybija mi piątkę.
Znaleźliśmy
w końcu drogę do wolnego stolika w kącie, gdzie nareszcie byłam wolna od tych
ciekawskich spojrzeń. Nienawidziłam być obserwowana, co ostatnio stało się moją
nową codziennością. Tristan zajął miejsce przy ścianie, co sprawiło, że
znalazłam się na krześle pomiędzy nim a Bradem. Po drugiej stronie zajęli
miejsce James i Connor, który szybko zabrał się za przygotowanie drinków.
Chyba
przydałby mi się jeden, po tym, jak dzięki tym chłopakom uniknęłam bycia
zgwałconą przez Setha. Czy cokolwiek innego chciał zrobić. Nie miał szansy
urzeczywistnić swoich zamiarów dzięki Bradowi, który zjawił się idealnie o
czasie.
-
Nad czym rozmyślasz? - spytał,
dostrzegając, że myślami byłam w alternatywnym świecie. Ciemne oczy tym razem
wyrażały szczere zainteresowanie.
O tobie. To
zabrzmiałoby niepoprawnie i niestosownie i pewnie podbiłoby jego ego. Jednakże
to prawda.
-
Mogłabym zapytać cię o to samo. – odpowiedziałam wymijająco. Nie byłam pewna,
czego dokładnie się bałam, ale miałam opory, by zadać to pytanie. – Dlaczego
pomogłeś mi?
Brad
uniósł jedną brew, jakby był niezadowolony i jednocześnie zdziwiony. Minęło
około pół minuty zanim odpowiedział.
-
Hm? Miałem zostawić cię w spokoju? Jesteś masochistką, Catherine? Kręci cię
takie coś?
Wzruszyłam
ramionami, próbując nie reagować na docinkę. – Mogłeś po prostu zignorować to
wszystko. Każdy inny zrobiłby właśnie tak. Ty zostałeś, pomimo tego, że mogło
się to dla ciebie źle skończyć. Dlaczego?
Wydaje
mi się, że pytałam, ponieważ nie spodziewałam się tak wykształconego poczucia
moralności u niego.
Brad
nie odpowiedział od razu. Uśmiechnął się smutnawo i zerknął na Connora, który
kończył przygotowywać napoje. Sięgnął po swoją szklankę i odezwał się wreszcie
zachrypniętym głosem. – Po pierwsze, Catherine, nic nie skończyłoby się dla mnie źle, ale miło, że martwisz się
o mnie. – wyszczerzył zęby na sekundę. - Dwa, nikt nie ma prawa dotykać kobiety
bez jej zgody.
Patrzyłam
się na niego oczami szeroko otwartymi, pełnymi szoku i… podziwu.
-
Wow, gentleman z ciebie, Bradley Will
Simpson, jestem pod wrażeniem. – odezwałam się w końcu, z oczami utkwionymi
w swoich stopach, z czego nie byłam dumna. Ale nie mogłam nic poradzić na to,
że osoba Simpsona onieśmielała mnie.
Brad
parsknął gorzkim śmiechem, a potem odwrócił wzrok w moją stronę, nareszcie
nawiązując kontakt wzrokowy między naszą dwójką.
-
Nie myśl sobie, że to z wynika mojej przyjaznej natury. – wyszczerzył zęby
szeroko. – Potrafię ugryźć. – powiedział, podejmując próbę żartu i wziął łyka
swojego drinka, nie zaszczycając mnie spojrzeniem.
Domyślałam
się, że potrafił.
- Nie
ugryzłeś mnie, więc nie wierzę. – uśmiechnęłam się z przekąsem.
Brad
spojrzał na mnie zaskoczony. W jego wzroku pojawiły się iskierki rozbawienia,
aczkolwiek nadal się nie uśmiechnął. – Chcesz bym to udowodnił?
-
Cóż, nie wiem niczego o tobie, poza tym, że ratujesz bezbronne dziewczyny, a to
już chyba coś.
-
Nie ratuję wszystkich dziewczyn…
-
Oh. Więc, co jest specjalnego we mnie?
Uśmiechnął
się szeroko i tym razem zupełnie szczerze. – Nie mogę ci tego zdradzić.
Wpatrywałam
się w ten uśmiech przez parę sekund, jakbym przeczuwała, że zaraz znowu zniknie
z jego twarzy. Ta radość była przyćmiona pewnym zmartwieniem, które
najwyraźniej nie dawało mu spokoju chociażby na chwilę. Mimo to nie mogłam
zaprzeczyć, że pięknie wyglądała na tym człowieku. To był jeden z tych
uśmiechów, które miały swoją siłę oddziaływania, tryskały radością i zarażały
nią wszystkich dookoła.
-
Ten jest dla ciebie. – Connor podsunął mi szklankę pod nos. Nie byłam pewna,
czy światła klubowe nie oszukują moich oczu, ale substancja, która znajdowała
się w niej była niebieska. Z pewnych powodów miałam opory, by wypić z nimi.
-
Daj spokój, nie mów, że trafiliśmy na pieprzoną abstynentkę… - Tristan jęknął,
posyłając mi karcące spojrzenie.
-
Tris, przestań… - James spojrzał w ten sam sposób na kumpla.
-
Nie! Ma to wypić. Cath, pij to.
Wtedy
po raz kolejny odezwałam się bez wcześniejszego przemyślenia.
-
Albo co? – przewróciłam oczami i uniosłam brew prowokacyjnie.
Tristan
chyba nie spodziewał się, że odszczeknę się. Szybko odzyskał rezon i już miał
odpowiedzieć, gdy chwyciłam za szklankę z podejrzaną substancją i uniosłam ją
do góry.
-
To za co?
Nagle
czyjaś chłodna dłoń złapała za mój nadgarstek i wciągnęła moje słaniające się
na nogach ciało do malutkiego pomieszczenia – to nawet nie było pomieszczenie,
a raczej oddzielone ścianą od reszty sali dwa metry kwadratowe. Za tą ścianą
zmieścił się mały stół, który teraz – o drugiej nad ranem był w opłakanym
stanie, gdyż znajdowało się na nim dosłownie wszystko. Na prowizorycznym,
papierowym obrusie stały dziesiątki bezpańskich kieliszków, około piętnastu
pustych butelek po najróżniejszych trunkach i drugie tyle butelek po tak zwanej
„popicie”. To wszystko tonęło w
klejących się niezidentyfikowanych substancjach, które zostały na nim rozlane,
papierkach po cukierkach i ogryzkach po owocach wymieszanych z potłuczonym
szkłem – gdyż większość obecnych na tej imprezie miało problemy z utrzymaniem
swoich naczyń w ręce. Przy tym stoliku stało sześć wysokich stołków, z których
dwa były zajęte przez irytująco szczupłe szatynki, jedną z nich była kompletnie
pijana Cara Porter, która opierała swoje błyszczące od potu czoło o białą,
szorstką ścianę. Jej czerwone usta były jak zwykle wygięte w uwodzicielskim
uśmiechu.
Dłoń,
która przyciągnęła mnie do „kącika dobrej zabawy”, należała oczywiście do
jubilata - Rossa, na którego nawet nie
spojrzałam, co było w moim przekonaniu karą, którą moja mściwa część
uskuteczniała.
Poza
tym… miałam teraz innego towarzysza.
Brad
– z którego dłoni zostałam wyszarpnięta, natychmiast odwrócił się w moją
stronę. Ten gwałtowny ruch sprawił, że włosy nad jego czołem podskoczyły
delikatnie. Już nie były idealnie uniesione, gęste loki opadały na jego twarz.
Zaśmiałam się, najwyraźniej uważając to za zabawne. Przysięgam, że w tej chwili
– w tym stanie – wszystko było w stanie mnie rozśmieszyć.
- Nie
uciekaj ode mnie – brunet zbliżył się do mnie z uśmiechem na ustach, który
sprawił, że poczułam się usatysfakcjonowana. Przez cały czas, który spędziłam z
nim i jego znajomymi, cokolwiek go dręczyło, nie chciało odpuścić. Tristan,
Connor i James wplątywali mnie do rozmowy, sprawili, że kompletnie zapomniałam
o Seth’cie i uległam atmosferze imprezy, pochłaniając z nimi jeden drink za
drugim. Brad od czasu do czasu dorzucał swoje pięć groszy do rozmowy, by za
chwilę znowu odpłynąć do alternatywnej rzeczywistości.
Byłam
zdesperowana, by uzyskać od niego chociażby uśmiech. Nie oceniajcie mnie –
wiem, że to żałosne zagranie, ale pijaną i zdesperowaną uwagi bruneta Catherine
nie stać na kreatywność. Nie czułam żadnych wyrzutów sumienia. W końcu i tak
pił i nikt nie wiedział, że to ja nieco zwiększałam zawartość procentową
alkoholu w jego kubku. Tristan, Connor i James także.
To
był podły ruch, ale musiałam przyznać, że działał. Po paru drinkach Bradley w
końcu się rozluźnił – od razu to wykorzystałam i nie myśląc zbyt wiele
pociągnęłam go na parkiet. Właśnie w ten sposób trafiliśmy tutaj, gdyż nie
dotarliśmy tam, gdzie chcieliśmy.
To
miało tylko jedną wadę – ja też robiłam się coraz bardziej pijana. A impreza
dopiero się rozkręciła.
Nic
powiedziałam, bo bałam się, co z moich ust mogłoby wyjść w tym stanie.
Wystarczyło, że nie kontrolowałam tego, że moje spojrzenie utknęło na jego
rumianych ustach, które dosłownie wysyłały zaproszenie, by je pocałować.
Zażenowany moim zachowaniem głosik w mojej głowie wykrzykiwał głośno, że mam
opamiętać się, że znam tego chłopaka od… właśnie ilu? Dwóch godzin? Poza tym,
to był Bradley Simpson – ten zły chłopak,
złodziej dziewczyn, śmieć, potencjalny
podpalacz, kryminalista. Ale odpychałam te rady w najdalsze zakamarki mojej
świadomości. To także nie obchodziło pijaną Catherine, chociaż ona zdawała
sobie sprawę, że trzeźwej Catherine opadłyby ręce, gdyby wiedziała, co
wyprawia.
-
Nie próbuj niczego, bo przysięgam, że znajdę cię. Już to raz zrobiłem. – Brad
dodał, stawiając powolne kroki w moją stronę, zatrzymując się dopiero, gdy jego
lewa stopa znalazła swoje miejsce zaraz obok mojej prawej. Ta pozycja sprawiła,
że nasze ciała znalazły się irytująco i niekomfortowo blisko. Nie byliśmy
całkiem zwróceni do siebie, stykaliśmy się barkami, ramionami, wierzchami
dłoni… Teraz dostrzegałam różnicę wzrostu pomiędzy nami, gdyż jego ciemne oczy
znajdowały się sporo wyżej, spoglądały na mnie z dołu z łobuzerskimi
iskierkami, jakby wiedział, że to, co się dzieje jest nieodpowiednie. Przygryzł
wargę i otworzył szeroko oczy w udawanym zdumieniu, wyczytując moje myśli z
mojego głodnego spojrzenia. Przysięgam, to były tortury.
Jego
słowa nie dotarły do moich uszu, gdyż tak długo, jak jego ciemne oczy były
utkwione we mnie, one nie miały znaczenia.
-
Znajdę cię chociażby na końcu świata. - zachichotał półżartem, unosząc swoją
dużą dłoń w górę, w stronę moich włosów. Jego spojrzenie zdradzało jego
skupienie, obserwował moją reakcję uważnie, jakby pytał o pozwolenie. Nie
mogłam znieść tego napięcia.
Nie
miałam pojęcia, co zamierzał, jednak cokolwiek miało się wkrótce stać zostało
brutalnie powstrzymane przez znajomego ciemnowłosego. Rocky posyłał mi
zniecierpliwione spojrzenie.
-
Ejj, Cath, pijemy. Później znajdziecie sobie pokój. – walnął bezmyślnie, co
sprawiło, że uśmiech Rossa nagle zgasł. Nie dostrzegłabym nawet, że jest w tym
pomieszczeniu, gdyby nie to, że moje ciało nie było już podpierane przez
opalone ramiona Brada i w wyniku tego, przechyliłam się do tyłu, przywierając plecami
do ściany, a co za tym idzie uzyskując większy kąt widzenia. Resztkami
samokontroli zmusiłam się, by spojrzeć na Rossa, który był prześliczny –
zresztą jak zawsze.
Przyglądałam
się tej anielskiej, zmartwionej twarzy, która utkwiła swoje spojrzenie w mojej
osobie. Dlaczego się na mnie gapił w ten sposób? Czy był zawiedziony tym, że
spędzałam czas z Bradem? Dobrze. Czy miał prawo być zły? Nie. Komentarz
Rocky’ego mógł wytrącić go z równowagi, jednak nijak miał się do
rzeczywistości, gdyż zachowanie moje i Brada wyglądało na przyjacielskie,
oczywiście jeśli ktoś przeczytałby moje myśli, wiedziałby, że nie do końca
niewinnie się zachowuję.
Rocky
nie czekając na nic, napełnił sześć kieliszków i podał je najpierw mi i Carze,
następnie szatynce, która prawdopodobnie nazywała się Lily Harper, aczkolwiek
nie dałabym głowy za to.
-
To się źle skończy dla ciebie, Catherine. – Rocky się roześmiał.
-
Bardzo źle. – mruknął pod nosem Ross, którego wypowiedź nie miała charakteru
żartu.
-
Co ty masz za problem? – odszczeknęłam się, przechylając się do przodu. Zanim
straciłam znowu równowagę, na moim brzuchu zacisnęły się dwie silne ręce.
Bezpośrednio – ramię Brada, a na nim Rossa, któremu zabrakło refleksu, by być
pierwszym. Szybko zabrał rękę, jakby skóra Simpsona parzyła.
-
Jesteś pijana.
-
Odezwał się trzeźwy. – prychnęłam.
-
Nie ufam mu z tobą w tym stanie.
-
Cóż, grunt, że ja sobie ufam. – jęknęłam, wcale nie ukrywając, że plącze mi się
język. Wzięłam kieliszek od Rocky’ego, który przez cały czas uśmiechał się
tylko, ignorując, co się działo.
- Biedny,
zazdrosny Ross. Jeśli tak bardzo potrzebujesz urozmaicenia w swoim związku, to
mogę ci w tym pomóc, misiu. – Cara zabrała głos niespodziewanie. Miała jeszcze
większe trudności z wysławianiem się niż ja, mimo to jej niski, znudzony głos
brzmiał jak zwykle pociągająco. W każdym jej zdaniu czaiła się sugestia. Robiło
mi się niedobrze.
-
Jakim kurwa związku… - mruknęłam i wypiłam jednym susem zawartość kieliszka.
-
Oh. – odezwała się, posyłając mi zirytowane spojrzenie. – No tak, ty nie wiesz.
Był zajęty zabawami z Marshall, gdy cię nie było.
Cara
uśmiechnęła się słodko i jednocześnie złośliwie w stronę blondyna, który
zareagował gwałtownie, potwierdzając słowa Porter. Jego twarz cała zbladła.
Otępiona
alkoholem nie odczułam bólu. Jedyne, co poczułam to szok. Mocny wstrząs,
spowodowany bezbolesnym policzkiem, którym było przesłanie słów Cary.
- Możesz
się zamknąć?! Kto teraz jest zazdrosny?
Cara
otworzyła szeroko usta, przyjmując cios.
Ja
tym czasem nalałam sobie jeszcze jeden kieliszek, ignorując sprzeczkę tamtych
dwóch. Kątem oka dostrzegłam, że Brad patrzył mi na ręce z drobnym uśmieszkiem.
Nie byłam pewna, czy śmiał się ze mnie, czy z tamtej dwójki.
-
Co? – warknęłam.
-
Wszystko w porządku?
-
Nie mogłabym mieć bardziej wyjebane. – wybełkotałam pijacko wpatrując się w
Lyncha, którego twarz zrobiła się cała czerwona.
Brad
uśmiechnął się szeroko do mnie, po czym zwrócił się do Cary. – My się nie znamy,
Brad. – zerkał ukradkiem na Rossa, który obserwował jego każdy ruch, zupełnie
jakby miał zaraz rzucić się na nią. Zgadywałam, że lubił denerwować Lyncha,
dlatego też jego ramię ciągle spoczywało na moim biodrze. – Za następny rok
szkolny.
Wszyscy
zamilkli i unieśli kieliszki. Nareszcie. Ich miny nie wyrażały pozytywnych
emocji, oczywiście poza Rocky’m, który miał na swojej twarzy banana od paru
minut i Brada, który czuł się dobrze w roli pana sytuacji.
-
Zrobi się gorąco. – mruknął pod nosem
ledwie słyszalnie, byłam przekonana, że nikt poza mną tego nie słyszał, poczym
wypił palącą zawartość kieliszka. Zrobiłam to samo.
-
Teraz idziemy tańczyć, nadal mi wisisz. – zarządził i pociągnął mnie na
parkiet.
Wbiegliśmy
na parkiet, trzymając się za ręce. Nagle klubowa muzyka ucichła, a z głośników
popłynęła znajoma mi nuta Fall Out Boy,
The Phoenix. Czułam w tym rękę Rocky’ego, który oczywiście nie mógł
pozwolić, by muzyka była tylko elektroniczną sieczką, której oboje nie
znosiliśmy. Ja i Brad nie byliśmy jedynymi, który wydali z siebie okrzyk
zadowolenia. Po chwili podskakiwaliśmy szybko do znajomego rytmu – tylko to
robiliśmy, brunet nie wypuszczał mojej dłoni i mocno machał swoją głową, robiąc
przy tym różne miny, które świadczyły o tym, że znajdował się tu ze mną, wolny
od melancholii wcześniejszej. Pozwoliliśmy sobie oddać się szaleństwu. Zupełnie
jakbym odkryła w sobie na nowo pokłady energii. Jego loki, podobnie jak moje
długie włosy, podskakiwały uroczo z każdym uderzeniem perkusji. Czarne, wielkie
oczy ulokowały swoje spojrzenie w moich, gdy wyśpiewywał kolejne słowa piosenki
z szerokim uśmiechem na ustach.
Było
coś pięknego w tej jedności. Nie tylko bawiliśmy się świetnie, byłam naprawdę
zadowolona, że to właśnie z nim spędzam te chwile, pomimo tego, że wcześniej
tego dnia nie chciałam tańczyć z nikim innym poza Lynchem. Mój umysł był wolny
od tęsknoty za jego obecności, aczkolwiek momentami słowa Cary odbijały się
echem w mojej głowie.
Patrzyłam
wtedy na roześmiane oczy Brada, który odchylił właśnie głowę do tyłu,
rozkoszując się tym momentem wolności. Jego ułożona wcześniej fryzura uległa
już całkowitemu zniszczeniu, z każdym podskokiem bruneta loczki poruszały się
razem z nim niczym małe sprężynki, lądując na jego czole i brwiach oraz
chwilami na mojej twarzy.
Uniosłam
nasze ręce w górę, zmieniając pozycję palców, splatając je razem z palcami
Simpsona. Brunet jednym ruchem sprawił, że niezdarnie zaliczyłam pełne trzysta sześćdziesiąt
stopni obrotu, chwiejąc się na swoich płaskich butach. Brad, aby zapobiec
mojemu upadkowi, oplótł moją talię ramionami, które zacisnęły się mocno,
przysuwając moje biodra w jego stronę, sprawiając że oparłam się policzkiem o
jego bark. To była wygodna pozycja, bo przynajmniej nie było szansy, że
przewrócę się.
- Moja
pierwsza płyta CD to było ich EP. Mój ojciec kupił mi ją na dziewiąte urodziny.
Wtedy jeszcze nie był chujem. – krzyknął w moje ucho.
Ostatnie
zdanie uderzyło we mnie całą swoją mocą. Brad zatopił swoją twarz w moich
włosach, więc nie widział mojej zszokowanej twarzy. To zdanie było tak łatwo
wypowiedziane przez niego, że musiałam się zastanowić, czy tylko alkohol był
temu winny.
-
Kim jest twój ojciec? – spytałam bez przemyślenia tego, nie obchodziło mnie to,
czy wypadało mi pytać, czy nie. Zrobiłam to i tyle. Oboje byliśmy na tyle
pijani, żeby nie przejmować się tym.
-
Twoim i moim najgorszym koszmarem. – odparł. Od nadmiaru jadu w jego głosie
przeszły mnie ciarki.
-
Nienawidzisz go? – spytałam odważnie. To było zabawne. Moje ciało szybciej
reagowało niż umysł. Dostrzegałam każdy przejaw swojej nietrzeźwości – wysoki ton
głosu, to, że ciężko było mi się utrzymać na nogach, nieskładne zdania, bezpośredniość,
odwagę i stanowczość gestów – na przykład, gdy moja dłoń zatopiła się w jego
miękkich, nieco wilgotnych od potu włosach. Byłam świadoma tego wszystkiego, z
pewnym opóźnieniem oceniałam swoje zachowanie, gdyż wszystko działo się zbyt
szybko.
- Nie
zawahałbym się go zranić. – znowu, drgnęłam lekko na dźwięk tego agresywnego
tonu, który brzmiał w pewien sposób seksownie. Może jednak miałam coś w sobie z
sado-masochistki. - Zgotował mi trzy tygodnie w areszcie i ciągły nadzór
organów ścigania. Zmusił do rzeczy, których nie chciałem robić. Nie jestem
bezpieczny dzięki niemu.
Usta
Brada odsunęły się od mojego ucha, sprawiając, że jego przesiąknięty alkoholem gorący
oddech uderzył w mój policzek. Był pijany, dlatego rozwiązał mu się język. Nie
chciałam mu przerywać. Musiałam być równie pijana, co on, skoro nie czułam
tego, że się chwiejemy, dopóki nie oparłam się plecami o ścianę. Dłoń Brada
znalazła się zaraz obok mnie, utrzymując jego niestabilne ciało nade mną w
niebezpiecznie bliskiej odległości. Jego loki dotykały mojego czoła, co
uświadomiło mi o tym, jak blisko się znajdowaliśmy.
-
Jest także przyczyną tego, że nie potrafię utrzymać się w ryzach, gdy ktoś
próbuje wykorzystać bezbronną dziewczynę. Widziałem to wszystko już. – jego głos
zaczął się trząść z nadmiaru emocji. – Catherine, proszę, nie zbliżaj się nigdy
do niego. – błagał mnie praktycznie. Może był pijany, ale naprawdę wierzył w
to, co mówił, a te emocje nie były udawane.
Chciałam
wiedzieć więcej, byłam z natury ciekawską istotą, ale to w jakiej był rozsypce
sprawiało, że nie mogłam, po prostu nie mogłam zapytać o więcej.
-
Mój ojciec jest… cholera wie kim. Może być pieprzonym dealerem narkotyków, który
tylko przespał się z moją matką, a ja nawet nie będę wiedziała. – zdradziłam mu,
nie bawiąc się w delikatne słowa, wiedząc, że będę tego jutro żałować. Nie
musiałam rozpowiadać swoich sekretów na prawo i lewo.
Jego
usta się rozchyliły, jakby chciał coś powiedzieć. Pomyślałam, że wyglądały
bardzo kusząco. Ciemne oczy i włosy, które w nieładzie opadały na czoło
nadawały mu uroczego, anielskiego i jednocześnie mrocznego wyglądu. W tym
momencie wydał mi się niesamowicie gorący i jednocześnie… słodki i bezbronny.
Szukał u mnie zrozumienia, nie dostał go w pełni, mimo to pokrzepiło go to, że
nie jest jedyny, wokół którego ojca krążą dziwne historie.
Brad
nagle uśmiechnął się i zbliżył swoje usta do mojego ucha.
-
Dziękuję za taniec, to był zaszczyt. – szepnął, po czym ujął moją dłoń i
oderwał od ściany, prowadząc w stronę mniej zatłoczonego miejsca, gdzie
siedzieli jego kumple.
To
był impuls, nie mogłam wytrzymać dłużej tego napięcia. Było mi coraz trudniej
opierać się jego osobie i temu urokowi, pod wpływem którego się znajdowałam.
Podobało mi się wszystko w nim, te zabawnie poruszające się ciemne loczki i
spojrzenie ciemnych czarnych oczu, którym zaszczycał mnie, co jakiś czas. Te
umięśnione ramiona, które były oplecione dookoła mnie. Pomyślałam, że dlaczego
do cholery miałabym się powstrzymywać dalej? Dlaczego nie mogłam zrobić tego,
czego tak bardzo pragnęłam przez cały wieczór. Nadal mogłam to poczuć – coś w
rodzaju elektrostatycznego oddziaływania pomiędzy naszymi ciałami. Wyrywałam się
ku niemu, jakbyśmy byli przeciwnymi ładunkami. Jego dłoń złączona z moją
uświadomiła mi, jak bardzo iskrzyło.
Po
moich plecach przeszedł przyjemny dreszcz, gdy pomyślałam, że raz się żyje.
Zrobię to.
I
rzeczywiście, nie zawahałam się, by złapać palcami za szlufki jego czarnych
jeansów i pociągnąć za nie gwałtownie do siebie, sprawiając, że Brad zderzył
się gwałtownie ze mną, a jego biodra przywarły do moich. Był zadowolony z tego
odważnego gestu, wygiął usta w zalotnym uśmieszku i położył swoje dłonie na
moich biodrach, utrzymując mnie w pionie.
Przygryzłam
wargę, czując jak moje serce bije trochę mocniej. Czułam ciepły oddech bruneta
na swojej twarzy, a jego włosy znowu łaskotały mnie w czoło. Byliśmy
niesamowicie blisko…
Jego
zadowolone oczy przeniosły się na moje usta na ułamek sekundy.
I
wtedy zrobiłam to, co zaskoczyło najbardziej mnie samą. Nie byłam nigdy
odważna, jeśli chodziło o te, sprawy, nigdy nie pozwalałam sobie na pierwszy
krok nawet pod wpływem alkoholu, gdy
moja pewność siebie wzrastała dwukrotnie. Zmniejszyłam tę drobną odległość do
zera, łącząc jego usta z moimi. Nie zastanawiałam się, czy on też tego chciał,
czy nie. Zrobiłam to i tyle, nie myśląc o niczym oprócz tego, że ja tego chcę.
Chcę, żeby Brad mnie pocałował, jakby też czuł tego rodzaju fascynację, jak ja
w jego stronę. Oddałam się tej chwili. Brad przeniósł swoje dłonie na moje
plecy i przycisnął mnie mocno do swojego ciała, podczas gdy ja oplotłam ramiona
dookoła jego szyi, pozwalając sobie wpleść dłoń w jego cudowne włosy. To był
zupełnie inny pocałunek niż ten, którego miałam szansę doświadczyć parę dni
temu. Po pierwsze tym razem nie musiałam uciekać, nie było pomiędzy nami
niezręczności, ani żadnej nieciekawej historii. Usta Brada były inne – miękkie
i nie miałam ochotę nigdy ich opuszczać. Poruszały się zgodnie, w jednym rytmie
z moimi, najpierw dość powoli, później coraz pewniej. Brad nie powstrzymywał
się, całował mnie równie namiętnie jak ja jego, jego głodne ręce wędrowały po
moich plecach, w końcu jedna znalazła się na moim udzie, sprawiając, że
jęknęłam z wrażenia w jego usta. Poczułam, że uśmiecha się, zadowolony z
siebie.
W
końcu kazałam sobie odsunąć się, nie chcąc pozwolić temu pójść za daleko – mój rozochocony
umysł oczywiście nie odnalazł żadnego powodu przeciwko temu, nawet tego, że
ludzie obserwowali nas z protekcjonalnymi uśmiechami twarzach. Nie winiłam ich
za to, robiliśmy to bezwstydnie na środku przejścia. Oprócz tego to byłam ja –
dziwna, samotniczka kujonka i Bradley Will Simpson, który nie był ciepło witany
przez rówieśników ze względu na plotki.
Plotki,
które znałam. Ciarki przeszły mi po plecach i wtedy udało mi się oderwać się od
Brada.
Odsunęłam
się tylko kawałek, przekonując się o tym jak ciężko oddychałam. Bradley nie
odrywał ode mnie wzroku, dostrzegałam ten cudowny, rozanielony uśmiech na jego
twarzy i poczułam, jak fala gorąca znowu rozlewa się po moim ciele. Zachichotał
krótko i oparł swoje czoło o moje.
Wtedy
dostrzegłam, że Ross Lynch gapi się na nas z otwartymi ustami, pod wpływem
ciężkiego szoku. Nie zastanawiając się zbyt wiele skradłam brunetowi jeszcze
jeden krótki pocałunek, który sprawił, że pochylił się w moją stronę, żądając
więcej. To miało w pewnym sensie udowodnić mi samej, że nie obchodziło mnie, co
pomyśli blondyn. Robiłam na przekór jego radom i czułam się cudownie, że nie
musiałam go słuchać. Był zły, zawiedziony, zraniony, co prawdopodobnie
dotknęłoby mnie bardziej, gdybym nie była pijana w trzy dupy.
Gdybym
nie była pijana w trzy dupy to pewnie nie przyssałabym się do Simpsona.
Moją
uwagę przykuły trzy zakapturzone sylwetki, które rozproszone w tłumie
przemieszczały się w głąb sali. Nie odrywając rąk od Brada wychyliłam się, by
dojrzeć ich twarzy, ale to było niemożliwe. Byli za daleko i było zbyt ciemno.
-
Kim oni są? – spytałam Brada naiwnie.
Nie
odpowiedział. Zacisnął usta w cienką linię, spoglądając ze ściągniętymi brwiami
w tłum, jakby też chciał dostrzec coś więcej. To nie było ciekawe spojrzenie,
tylko zmartwione, zaniepokojone. Jakby widział już te kaptury kiedyś.
Nagle
rozległ się głośny wysoki pisk. Znałam ten głos, dobrze wiedziałam do kogo
należał i jak brzmiała ta osoba, gdy była przerażona. Słyszałam go już
wcześniej. Dokładnie dwa lata temu, gdy na to miasto spadła jedna z największych
tragedii w jego historii.
To
Lucy Marshall darła się w niebogłosy.
Brad
puścił mnie i rzucił się do wyjścia śladami zakapturzonych postaci. Uniosłam
brwi w zdziwieniu, gdyż nie obchodzili mnie. Jedyne, co obchodziło mnie to
Lucy. I to dlaczego, płakała w agonii.
Podbiegłam
szybko do niej, przedzierając się przez tłum gapiów. Potknęłam się parę razy o
własne (lub należące do innych) nogi, przekonując się, jak bardzo kręciło mi
się w głowie, gdy nie podtrzymywał mnie Brad. Zależało mi na tym, by sprawdzić,
czy Lucy nie jest ranna. Cholera wie, co mogli jej zrobić.
Jakoś
dotarłam do drobnej brunetki, musiałam użyć łokci, by dostać się do niej. Gdy
minęłam ostatnią osobę, padłam na kolana przed przyjaciółką.
-
Lucy, słyszysz mnie? Co oni ci zrobili?
Dziewczyna
nie odpowiedziała, tylko krzyczała dalej,
-
Boli cię coś? Odpowiedz mi, do cholery jasnej!
Nagle
przy naszej dwójce znalazł się także Ross, który szybko owinął swoje ramiona
dookoła Marshall. Oczywiście…
Lucy
trzęsła się i szlochała, leżąc na zimnej podłodze. Po minucie w ramionach Rossa
nareszcie odpowiedziała mi.
-
Catherine, widziałam ją. Ona tutaj była! – szlochała niezrozumiale i cicho.
-
Kto był? – położyłam dłoń na jej ramieniu. – Kogo widziałaś, Lucy?
- Ona tutaj była. Wiedziałam, Cath, ja
wiedziałam, że ją zobaczę.
-
Zostawcie ją w spokoju. Pewnie zaćpała się znowu. – odezwał się głos za mną.
Przewróciłam oczami.
-
Podrzućmy ją na wytrzeźwiałkę i będzie okay. – usłyszałam irytujący, jak zwykle
znudzony głos Cary, która jak domyślałam się, nie była w stanie stać o własnych
siłach, skoro wisiała na Archie’m Woodem.
-
Żebym ciebie tam nie wyrzuciła w drodze powrotnej! – warknęłam agresywnie, co
przynajmniej zamaskowało mój pijany akcent.
Lucy
zaczęła znowu płakać. To był straszny widok.
-
Wierzysz mi, prawda? Widziałam ją, przysięgam! – bełkotała przez łzy, które
powoli tworzyły mokrą plamę na mojej sukience.
-
Lucy. Czy Seth poczęstował cię czymś?
Ross
wbił we mnie gniewne spojrzenie, gdy wymieniłam imię jego przyjaciela.
-
Nie. Dlaczego nikt inny jej nie widział? – Lucy płakała dalej.
-
Kogo? – spytałam.
-
Vanessy. – wykrztusiła w końcu.
Zamarłam.
Nikt jej nie widział, ponieważ jej siostra nie żyła od dwóch lat.
Lucy
musiała mieć halucynacje.
*
Nareszcie <3
Tyle pisania. Jestem wykończona. Jest pierwsza w nocy.
Ojeny, nareszcie coś się dzieje, co mi się podoba. Mam nadzieję, że wam też, bo co tu kryć, nad tym rozdziałem pracowałam ciężej niż nad innymi. Miałam problem z Bradem, ale wiedziałam, że tak będzie, haha, chciałam żeby było idealnie.
Nie bądźcie surowi, za błędy.
Ktokolwiek to przegląda czasem hahah <3
Następny może pojawić się nawet za dwa tygodnie, bo zaczynam zajęcia niestety ;_; Politechnika przejmuje mój czas wolny w tygodniu, zresztą nie tylko politechnika, samodzielne życie w wielkim mieście, haha. Będzie nowy rozdział o ile nie zginę z głodu lub ze stresu w tym Gdańsku :)
Kocham.
Nessy.
Więc Ty jesteś studentką? Oj, moja droga, to wyjaśnia, dlaczego Twój blog jest utrzymany na tak wysokim poziomie. Czytając ten rozdział, chyba szesnaście razy przeszło mi przez głowę bardzo podobne zdanie ,,Jak to możliwe, że ten blog jest tak dobry? Że dialogi są mistrzowkie, a opisy jeszcze lepsze?''
OdpowiedzUsuńTeraz nabiera to trochę sensu. Dojrzałość bije z każdego napisanego przez Ciebie zdania, więc wydawało mi się niemożliwym, by pisała to gimnazjalistka czy nawet licealistka. Oj dziewczyno, jesteś cudowna.
Jeżeli po zakończeniu bloga się zgodzisz, to chyba wkleję sobie to do Worda i wydrukuję niczym książkę. Jest genialne. Chciałabym to mieć na półce i móc w każdej chwili po to sięgnąć, jak po Millenium, czy cokolwiek innego.
Opisy-to jest Twoja niesamowicie mocna strona. Nie można się od nich oderwać. Każde słowo pochłaniam z ogromną przyjemnoscią.
Wiesz, z jednej strony jest strona mojego umysłu, która nadal trzyma stronę Rossa i krzyczy ''Cath, bądź z nim!''. Mimo wszystko blondyn cholernie mnie irytuje. Co to za gierki z Marshall? Tutaj się zabawia, a potem wielce smutny. Wkurzasz mnie blondasku, oj wkurzasz cholernie.
A poza tym, sposób w jaki opisałaś Bradley'a urzekł mnie totalnie(nienawidzę słów takich jak 'super' czy 'totalnie', ale nie mogę teraz znaleźć nic ''większego'' niż totalnie ;_;). Po tym rozdziale zaczynam się poważnie zastnawiać, czy większa część mojego umysłu nie krzyczy jednak ''Brad jest taki zajebisty, bądź z nim''. Nie wiem. Bardziej podoba mi się Brad w tym opowiadaniu, jednak ciężko mi tak opuścić Rossa :_; Poza tym jest blondynem, a ja wolę blodnynów, sorka.
Kurde, nie chcę tego, ale mam wrażenie, że zaczynam chcieć by była właśnie z Bradem. Ale Ross niech nie będzie z Lucy, proszę!
Nie wiem, nie wiem, nie wiem. Jestem w rozsypce.
Jestem pewna tylko tego, że powalasz mnie. Naprawdę, jak dla mnie(choć krytykiem wysokiej klasy nie jestem. Ani nawet niskiej klasy...)posiadasz ogromny talent.
Życzę weny tak dobrej, jak dotychczas i wiedz, że czekam bardzo niecierpliwie na kolejny rozdział.
Gdańsk to wspaniałe miasto. A Politechnika-śliczna! Śmieszna historia. Kiedyś z kolegą i koleżanką zwiedzałam Gdańsk nocą. Przechodziliśmy o drugiej w nocy koło Politechniki. Minęliśmy jakiegoś gościa, a ten minutę później zaczął nas gonić. Było gorąco, hahaha. Naprawdę się bałam. Co nie zmienia faktu, że uwielbiam to miasto! Możemy się kiedy spotkać, jak tam zawitam, haha:)
Zapraszam też do siebie, bo zabójczo potrzebuję jakiekolwiek opinii i rady:
rossomefanfiction.blogspot.com
Pierwsza w nocy ? Ja wczoraj czekałam na ten rozdział do 22 xD Ale jestem bardzo zadowolona.
OdpowiedzUsuńI ten Brad.. On jest taki cudowny.
W ogóle świetnie piszesz, tak tajemniczo, tak .. naprawdę genialnie ! Wchodzę tu codziennie po kilka razy! Po prostu Twój blog jest tak dobrą lekturą... Przewyższa wszystkie książki, które przeczytałam !!!
Weny życzę. :)
Kocham twojego bloga i proszę cię szybko pisz następny. A tak na marginesie Ross ma urodziny 29.12 a nie 03.09 ale ci to wybaczę bo piszesz zajebiścei
OdpowiedzUsuń*zajebiście
Usuńhahah, wiem, kiedy ma urodziny, ale who cares? to chyba nieistotne, a akurat sobie dopasowałam 3 września do wydarzeń.
UsuńNapisałam komentarz na całą stronę i BUM - znikł.
OdpowiedzUsuńNo myślałam, że mnie szlag jasny trafi xd
Cathie, Brad, Tris, Ross, Lucy... oni wszyscy sprawili, że ciśnienie kurewsko mi podskoczyło.
Serce wali mi jak oszalałe.
Twoje słownictwo jest przepiękne :') Jest skarbem, za który oddałabym wszystko.
Każde słowo, zdanie, każdy akapit czytałam z takim przejęciem...
Cały rozdział był cholernie szokujący i niesamowity.
Seth...
Ten pocałunek...
Krzyki Lucy...
Do tego wszystkiego dochodziły niektóre zabawne sytuacje przez co czytałam z ogromną determinacją :)
Jejku, ale Ci zazdroszczę talentu :>
Jeśli ktoś by Ci powiedział, że nie masz zadatków na pisarkę, to ja przestaję wierzyć w ludzkość...
Kurczę, na następny rozdział będę czekać, jak na prezent na święta :D
Pozdrawiam Cię ciepło i życzę dużo weny :*
Myślisz, że mogłabyś zajrzeć do mnie i zostawić coś po sobie? c;
love-ya-ff.blogspot.com
Hej Nessy :)
OdpowiedzUsuńPowiem tak: już od jakiegoś czasu się zbierałam, aby przeczytać twoje opowiadanie. Dzisiaj to wreszcie zrobiłam. I nie żałuję.
Nie wiem skąd wzięłaś ten pomysł na fabułę, ale jest świetny. Opowiadanie czyta się lekko i szybko - kolejny plus. Jedną z niewielu rzeczy, które mnie drażnią to wulgaryzmy - rozumiem, że chcesz nimi podkreślić wypowiedź postaci, ale staraj się tego używać jak najmniej. Zamiast tego spróbuj używać innych słów, które oddają frustrację - jest to zadanie trudniejsze, ale lepiej wpływa na opowiadanie i twoje słownictwo.
Ale podsumowując: gratulacje. Zyskałaś nowego czytelnika! :)
Co do ogółu opowiadania: Catherine, czemu jesteś taka naiwna? ;o Ja rozumiem, że Brad jest fajny i w ogóle, ale, do jasnej ciasnej, ogarnij się trochę!
Podoba mi się końcówka rozdziału - taka tajemnicza, zapowiada coś... ciekawego, niespodziewanego. Świetna jest.
Okej, będę już kończyć moje wywody. Czekam na kolejną część z niecierpliwością. Mam nadzieję, że studia nie zahamują/zatrzymają opowiadania. ;)
Pozdrawiam,
Yeaew z
R5ff.blogspot.com
Kiedy dodasz 8 rozdział???
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJaaa. Uwielbiam <3
OdpowiedzUsuńPS Mimo wszystko bardzo szkoda, że już nie piszesz. Twój styl pisania jest taki.. och! <3 Jeżeli czytasz jeszcze te komentarze, to zastanów się nad tym, przemyśl swoją decyzję. Możesz pisać nawet 1/2 razy na miesiąc. Ale pisz! Pozdrawiam gorąco i kocham! <3
UsuńHej :) Założyłam ze swoją siostrą bloga o The Vamps. http://mystoryaboutthevamps.blogspot.com/ Dopiero zaczynamy i liczymy, że wpadniecie. Masz świetnego bloga, przeczytam go od początku. Obserwuję Cię :D Życzę weny :) Miłego wieczoru , buziaki :*
OdpowiedzUsuńGenialny rozdział. Czekam na next. Świetni piszesz. Dobrze, że masz też na blogspocie, bo nie lubię czytać FF na Wattpadzie. Życzę dużo weny ;)
OdpowiedzUsuńhttp://liars-and-me.blogspot.com/
Rozdzial jest po prostu zajebisty czytam go po raz 10000000... gratuluje talentu kocham cie i pozdrawiam a i korzystajac z okazji wpadniesz ? Z gory dzieki bo to dla mnie bardzo wazne
OdpowiedzUsuńhttp://rose-abducted.blogspot.com/?m=1
" Rose . Zwykła nastolatka pochodząca z dobrego domu , zostaje porwana przez Nialla , który chce wstąpić do gangu .
Czy tata , który jest detektywem odnajdzie ukochaną córkę ? Czy spotkanie z przywódcą Harrym zmieni jej życie ? Czy jej urok osobisty i specyficzny charakter pomoże jej przetrwać ? "
To opowiadanie jest tak boskie, że aż będę Cię napastować na twitterze byś do niego powróciła.. Kobieto! To jest na prawdę dobre! Każdy Ci to powie jakbyś nie uwierzyła jednej czytelniczce :)
OdpowiedzUsuńWciąż mam cichą nadzieję, że dodasz chociaż jakąś notkę albo rozdział :)
http://the-vamps-fanfiction-w-jednosci-sila.blogspot.com/
Kobieto!! Wróć do nas!! Błagam!! ;(
OdpowiedzUsuńPrzepraszam bardzo za spam - nie masz zakładki o tej nazwie.
OdpowiedzUsuńWitaj.
Jeśli jesteś miłośnikiem książek, albo stoisz na rozdrożu książkowym "Przeczytać, nie przeczytać" , lub po prostu szukasz czegoś na zimowo-jesienny wieczór. Zapraszam na bloga z recenzjami książek młodzieżowych.
http://recenzje-przerwy-miedzy-ksiazkami.blogspot.com/
Niestety dopiero wspinani się na szczebel blogowy, co równa się z tym że potrzebujemy czytelników, jednakże zapraszam już teraz ;)
Kocham to opowiadanie!!!
OdpowiedzUsuń