sobota, 27 września 2014

07. Little party always kills somebody.

Jesteś ze mną. Nic ci nie grozi.
Jego wypowiedź powinna być pokrzepiająca. Niebezpieczeństwo minęło, ale czysto teoretycznie, z moich ramion nie zniknęła gęsia skórka. Coś jednak było w tych słowach, co wzbudzało we mnie sprzeczne uczucia. Byłam z nim, dla swojego bezpieczeństwa powinnam pozostać z nim, ale dlaczego? Bo wzbudzał postrach dookoła swojej osoby?
Nadal byłam oszołomiona tym, co się wydarzyło, gdy Bradley i ten drugi prowadzili mnie pod salę. To był jeden z tych momentów, w którym zastanawiasz się, czy to, co właśnie wydarzyło się przed twoimi oczami nie było tylko snem, urojeniem. Albo sceną z filmu – tak nierealną, odległą od rzeczywistości. Czułam się jak bohaterka tandetnej hollywoodzkiej produkcji, gdyż ta sytuacja nie pasowała do mojego dotychczasowego nudnego życia.
Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, miałam wrażenie, że to dopiero początek.
Trzymali mnie asekurująco za ramiona, gdy ja próbowałam przetworzyć, co właśnie się stało.
Czy Seth naprawdę zrobiłby to?
Dreszcz przeszedł po moich plecach, gdy zorientowałam się, jak bezradna się stałam w tamtej sytuacji. Nie chciałam zastanawiać się, co stałoby się, gdyby nie zjawił się Bradley. Byłam mu wdzięczna. Zawdzięczałam mu wszystko.
- Dziękuję. – mruknęłam łamiącym się głosem, zdając sobie sprawę, że tak naprawdę nie miał powodu, by reagować na brutalne zachowanie Setha. Mógłby zignorować nas, przejść obojętnie i zapalić papierosa, jak grupka młodzieży, którą teraz mijamy.
Jednak nie zrobił tego. Zareagował.
Simpson tylko zaśmiał się krótko i szyderczo, nie obdarzając mnie chociażby jednym spojrzeniem. Ściągnęłam brwi, kompletnie nie rozumiejąc jego reakcji. Co w tym śmiesznego, że jestem wdzięczna?
Nie zdążyłam jednak odezwać się, gdyż odpowiedział mi jego jasnowłosy kolega o bladej skórze – praktycznie białej w tym świetle. Perkusista uśmiechnął się lekko, zanim odezwał się.
- Nie ma sprawy. Ktoś musiał dać skurwielowi lekcję. – blondyn wyszczerzył zęby łobuzersko, jakby odczuwał satysfakcję z tego, że zastraszył Berkleya.
Postanowiłam zignorować te sadystyczne zapędy.
- Musimy wracać do środka? – spytałam unosząc jedną brew w niechęci. Seth prawdopodobnie znajdował się w środku. Nie miałam najmniejszej ochoty znajdować się z nim w jednym pomieszczeniu. Ani w promieniu dwudziestu kilometrów od niego.
To było zrozumiałe, prawda?
- To impreza. Dlaczego masz z niej rezygnować? – jasnowłosy kontynuował z podstępnym, niepokojącym uśmieszkiem. Brad – jak wcześniej chłopak go nazwał – milczał. Patrzył ze ściągniętymi brwiami przed siebie, ignorując mnie i tego drugiego. Wydawał się być nieobecny, zamyślony. Ciekawska część mnie chciała wiedzieć, dlaczego zamilkł. Co chodziło po tej lokowatej głowie, ale zwyczajnie brakowało mi odwagi, by zapytać. Czy na pewno chciałam wiedzieć?
Otworzyłam usta, by odpowiedzieć, ale od razu je zamknęłam. Szczera odpowiedź brzmiałaby, że chciałam uciec od Setha, bo boję się, że znowu czegoś spróbuje. Ale byłam na tyle dumną osobą, że nienawidziłam przyznawać się do obaw.
- Nie mam ochoty. - jęknęłam pod nosem.
Jasnowłosy prychnął złośliwie w odpowiedzi. Odczytał moje zachowanie poprawnie. – Przez tego…? Właśnie cię od niego uratowaliśmy, wiesz?
- I jestem za to wdzięczna, ale… - zaczęłam, ale przerwano mi.
- Ale nadal się boisz… - powiedział i zarechotał głośno i nieprzyjemnie. – Wiesz, to nie podoba mi się. Nie lubię, gdy ktoś kwestionuję moją ekspercką… ochronę. – chłopak starał się brzmieć groźnie, ale widziałam, że mięśnie jego twarzy są napięte w specyficzny sposób. Jasnowłosy powstrzymywał uśmiech. To było irytujące, że dobry humor go nie opuszczał. Pomimo tego, że dopiero wyszedł z potencjalnie stresującej sytuacji, potrafił się nabijać ze mnie.
- Tris, znając twoją ekspercką ochronę, ja na jej miejscu spierdalałbym najszybciej jak mogę. - odezwał się głos z mojej lewej strony, kończąc zdanie gorzkim śmiechem. Jego usta na ułamek sekundy wygięły się w delikatnym łuku, który prawie mógłby zostać nazwany uśmiechem. Spojrzał na perkusistę czarnymi oczami, po czym znowu wbił je w nicość.
Zostałam tylko ja i przerażający Tris, który pomimo tego, że robił sobie ze mnie jaja – zupełnie nieszkodliwie – to miał coś w sobie, co wbijało mnie w ziemię. Coś podpowiadało mi, że nie chciałam z nim się drażnić, budził w otoczeniu pewnego rodzaju… szacunek? To było widoczne w jego stylu bycia, w chodzie – chłopak był pewny siebie. Może taki efekt miało na mnie to, że pierwszym zdaniem, które od niego usłyszałam była groźba – co prawda skierowana do Setha, który w pełni na nią zasługiwał? Może to było przez jego metr dziewięćdziesiąt wzrostu? Może przez chłodne niebieskie oczy, bandanę, ujarzmiającą jego długie blond włosy i skórzaną kurtkę, która nadawała mu gangsterskiego wyglądu?
Może to, że zadawał się z Bradem Simpsonem, który kiedyś  był oskarżony o pomocnictwo w morderstwie? Nie zapominajmy o tym, że on i Tris widnieli na ciemnym zdjęciu zrobionym trzeciego września dwa lata temu na tle płonącej posiadłości Lynchów – ewidentnie podczas ucieczki?
Nie miałam pojęcia do czego byli zdolni ci chłopacy, którzy uratowali mi skórę. Nie byłabym pewna, czy chciałam się tego dowiadywać, ale jednak byłam tutaj z nimi, a ich silne uchwyty na moich ramionach nie wskazywały na to, bym miała zmienić towarzystwo.
- Psujesz mi zabawę, wiesz? – Tris posłał udawaną smutną minę  – gdyż naprawdę humor mu nadal dopisywał.
Złapałam się na tym, że kąciki moich ust także uniosły się do góry. Pewność siebie Trisa była w pewnym sensie zabawna.
- Czyli jednak potrafi się uśmiechać! Widziałeś? Sztywniara uśmiechnęła się!
Bradley nagle powrócił do świata żywych i odwrócił się w moją stronę, jakby chciał sprawdzić, czy blondyn go nie oszukuje. Byłam zdziwiona, że potrafił poświęcić czemukolwiek tyle uwagi, skoro najwyraźniej miał wiele na głowie. To było nieco irytujące, że nie odzywał się, ale starałam się nie pokazywać tego.
- Moje imię to Catherine, miło byłoby, gdybyś tak się do mnie zwracał. – zwróciłam się do Trisa. Na moje policzki wstąpił rumieniec, gdy usłyszałam, jak bardzo trząsł mi się głos.
Przed wejściem na imprezę zastaliśmy pozostałą dwójkę członków zespołu. Jeden wysoki, także jasnowłosy – wydawał się być dobrze zbudowany, był opalony z postawionymi włosami do góry. Drugiego włosy były rozjaśnione tylko na grzywce, której objętości mogłam pozazdrościć. W jego nosie dostrzegłam kolczyka. Chłopak wzrostem niewiele przewyższał Simpsona – ta dwójka była zaledwie parę centymetrów wyższa ode mnie, musieli mieć niewiele ponad metr siedemdziesiąt wzrostu.
- Wiemy, uwierz mi. – odezwał się Bradley cicho, prosto do mojego ucha.
Wow, więc jednak rozmawia ze mną.
- Ludzie gadają. Wszyscy znają córkę komendanta. – dodał niższy z dwójki nieznajomych, ten z kolczykiem, który najwyraźniej poczuł potrzebę, by wyjaśnić komentarz kumpla. Tris przewrócił oczami i chyba wiedziałam, dlaczego. Gówno prawda. Nikt w tym mieście nie kojarzył mnie z Oliverem. I prawidłowo, skoro tak naprawdę nie byłam jego córką i to było naprawdę irytujące, że blondynek musiał mi o tym przypomnieć.
Przesunęłam wzrokiem po czwórce muzyków, których wcześniej widziałam na scenie. Wszyscy byli ubrani w podobny sposób – każdy z nich miał na sobie czarne rurki, wysocy blondyni oraz Bradley mieli na sobie skórzane kurtki, z kolei ostatni z nich z ciemnego jeansu. Ich wygląd miał w sobie coś ostrego, jakby dawał znać, ze zajmowali się muzyką.
- Zamierzacie się przedstawić, czy co? Macie jakąś demencję lub coś? Jezu, Catherine, przepraszam bardzo za tych debili, nie mają pojęcia o dobrym wychowaniu. Jestem Tristan, krasnal po mojej prawej Connor, dalej James a po twojej lewicy Bradley Will Simpson we własnej osobie. – Tris wskazał na wszystkich swoich kumpli, przy okazji wreszcie ujawniając swoje własne imię. Nie miałam pojęcia, na czemu miał służyć komentarz przy nazwisku Brada (które nawiasem mówiąc już znałam, ale nikt o tym nie wiedział), ale sprawił, że chłopcy się zaśmiali krótko i szyderczo, a Simpson wywrócił oczami, nadal nie odzywając się słowem. Niestety.
- Wchodzimy do środka, ta impreza jest do bani. Czas rozruszać towarzystwo. – James oznajmił chłodno.
- Wszyscy czekają na twerkującego Balla. – odparł się Connor, wywołując w Jamesie chichot. Ja też zaśmiałam się. Głos Connora był pozbawiony szorstkości, która wybrzmiewała w każdym słowie Tristana.
- Nie wiem, czy chcemy to widzieć, Con.
- Ja pierdole jego mać, nie, na trzeźwo tego nie zniosę! – odezwał się Tristan gwałtownie i głośno, ciągnąc mnie za sobą do środka. Poczułam się jak lalka – bezwładna i bezwolna. Blondyn nie wiedział, że nadepnął mi na odcisk tym traktowaniem. Nie byłam pewna, dlaczego aż tak bardzo mnie to denerwowało, miałam tak zawsze – niemożność podejmowania własnych decyzji doprowadzała mnie do szału, to objawiało się w każdej sytuacji codziennej.
Gdy zaczęłam się szarpać w proteście, usłyszałam odpowiedź od pana z głową w chmurach, który pomimo tego, że był obecny tylko czysto fizycznie, nadal trzymał się blisko mnie, jakby nie chciał mnie zgubić.
- Idziesz z nami, Cathie. Tris pewnie myśli, że wisisz mu taniec, więc nie mów mu, że ci to mówię. – Bradley przemówił zadowolonym z siebie, władczym tonem, sprowadzając mnie po schodach w dół. Zauważyłam, że jego ucisk nie był mocny i stanowczy, jak Tristana. Bradley w przeciwieństwie do kumpla ledwie dotykał mojej talii. W nasze uszy uderzyła głośna muzyka z mocnym rytmem. Jeden z ciemnych loków Simpsona połaskotał mnie w skroń, gdy brunet zbliżył swoje usta do mojego ucha. – Wisisz go mnie.
Nie byłam na to przygotowana. Te słowa połączone z bliskością jego intrygującej osoby sprawiły, że na moje ramiona wstąpiła gęsia skórka, a przez moje ciało przeszło dziwne uczucie. Nie mogłam stwierdzić, czy należało do gatunku tych miłych, czy raczej przerażających. To mogło mieć coś wspólnego z tym, że użył tego przeklętego zdrobnienia, które – jak zwykle – brzmiało dziwnie i irytująco z ust każdego innego niż Ross Lynch.
Aczkolwiek ten głos nadawał zdrobnieniu jeszcze inne zabarwienie. Niebezpieczne, ponieważ dobrze wiedziałam, że Brad jest niebezpieczny. Wszyscy dookoła mnie próbowali mi to wbić do głowy, nawet mój irytujący prześladowca. Ale oczywiście ja wiedziałam lepiej i musiałam zatańczyć z nim, żeby przekonać się, czy ci wszyscy mają rację.
Poza tym miał rację. Byłam mu dłużna, więc mogłabym mu się odwdzięczyć tańcem.
Wchodząc na salę klubową, musiałam wziąć głęboki wdech, gdyż byłam kłębkiem nerwów. Moje zmysły obsesyjnie wypatrywały Setha i pomimo tego, że nie było go nigdzie w  pobliżu, moje mięśnie były napięte i gotowe do obrony.
Myślałam o tym, że może Berkley nie odważy się podejść, skoro The Vamps budziło dookoła w siebie tę grozę, której miałam szansę doświadczyć wcześniej. Może trzymanie się blisko Brada i Tristana nie było złym pomysłem?
Widziałam te spojrzenia ludzi, którzy przestawali tańczyć, by spojrzeć ukradkiem na nas. Oczy tych nastolatków wyrażały najróżniejsze emocje. Jedni powstrzymywali złośliwe uśmieszki, inni gapili się ze zdziwieniem, niedowierzaniem, szerokie oczy Lucy Marshall wyglądały, jakby dopiero ujrzała ducha. Stała nieruchomo i gapiła się, jakby Bradley był sensacją. Para czarnych oczu należąca do mojego towarzysza zwróciła się w stronę dziewczyny, która natychmiast odwróciła wzrok. Dostrzegłam także dwie inne pary znajomych oczu. Jedne należały do Rydel, które wyrażały… dezaprobatę? Ściągnęłam brwi, myśląc, że to nie jej sprawa, z kim się zadaję. Ani jej, ani Rossa – i owszem, pamiętałam, że on także ostrzegał mnie przed Simpsonem. Drugie należały Collina, którego twarz dla odmiany była przepełniona pozytywnym uczuciem. Wyrażała nic innego, tylko dumę. Mogłam wyobrazić sobie, jak z Reed z zadowoleniem przybija mi piątkę.
Znaleźliśmy w końcu drogę do wolnego stolika w kącie, gdzie nareszcie byłam wolna od tych ciekawskich spojrzeń. Nienawidziłam być obserwowana, co ostatnio stało się moją nową codziennością. Tristan zajął miejsce przy ścianie, co sprawiło, że znalazłam się na krześle pomiędzy nim a Bradem. Po drugiej stronie zajęli miejsce James i Connor, który szybko zabrał się za przygotowanie drinków.
Chyba przydałby mi się jeden, po tym, jak dzięki tym chłopakom uniknęłam bycia zgwałconą przez Setha. Czy cokolwiek innego chciał zrobić. Nie miał szansy urzeczywistnić swoich zamiarów dzięki Bradowi, który zjawił się idealnie o czasie.
- Nad czym rozmyślasz? -  spytał, dostrzegając, że myślami byłam w alternatywnym świecie. Ciemne oczy tym razem wyrażały szczere zainteresowanie.
O tobie. To zabrzmiałoby niepoprawnie i niestosownie i pewnie podbiłoby jego ego. Jednakże to prawda.
- Mogłabym zapytać cię o to samo. – odpowiedziałam wymijająco. Nie byłam pewna, czego dokładnie się bałam, ale miałam opory, by zadać to pytanie. – Dlaczego pomogłeś mi?
Brad uniósł jedną brew, jakby był niezadowolony i jednocześnie zdziwiony. Minęło około pół minuty zanim odpowiedział.
- Hm? Miałem zostawić cię w spokoju? Jesteś masochistką, Catherine? Kręci cię takie coś?
Wzruszyłam ramionami, próbując nie reagować na docinkę. – Mogłeś po prostu zignorować to wszystko. Każdy inny zrobiłby właśnie tak. Ty zostałeś, pomimo tego, że mogło się to dla ciebie źle skończyć. Dlaczego?
Wydaje mi się, że pytałam, ponieważ nie spodziewałam się tak wykształconego poczucia moralności u niego.
Brad nie odpowiedział od razu. Uśmiechnął się smutnawo i zerknął na Connora, który kończył przygotowywać napoje. Sięgnął po swoją szklankę i odezwał się wreszcie zachrypniętym głosem. – Po pierwsze, Catherine, nic nie skończyłoby się dla mnie źle, ale miło, że martwisz się o mnie. – wyszczerzył zęby na sekundę. - Dwa, nikt nie ma prawa dotykać kobiety bez jej zgody.
Patrzyłam się na niego oczami szeroko otwartymi, pełnymi szoku i… podziwu.
- Wow, gentleman z ciebie, Bradley Will Simpson, jestem pod wrażeniem. – odezwałam się w końcu, z oczami utkwionymi w swoich stopach, z czego nie byłam dumna. Ale nie mogłam nic poradzić na to, że osoba Simpsona onieśmielała mnie.
Brad parsknął gorzkim śmiechem, a potem odwrócił wzrok w moją stronę, nareszcie nawiązując kontakt wzrokowy między naszą dwójką.
- Nie myśl sobie, że to z wynika mojej przyjaznej natury. – wyszczerzył zęby szeroko. – Potrafię ugryźć. – powiedział, podejmując próbę żartu i wziął łyka swojego drinka, nie zaszczycając mnie spojrzeniem.
Domyślałam się, że potrafił.
- Nie ugryzłeś mnie, więc nie wierzę. – uśmiechnęłam się z przekąsem.
Brad spojrzał na mnie zaskoczony. W jego wzroku pojawiły się iskierki rozbawienia, aczkolwiek nadal się nie uśmiechnął. – Chcesz bym to udowodnił?
- Cóż, nie wiem niczego o tobie, poza tym, że ratujesz bezbronne dziewczyny, a to już chyba coś.
- Nie ratuję wszystkich dziewczyn…
- Oh. Więc, co jest specjalnego we mnie?
Uśmiechnął się szeroko i tym razem zupełnie szczerze. – Nie mogę ci tego zdradzić.
Wpatrywałam się w ten uśmiech przez parę sekund, jakbym przeczuwała, że zaraz znowu zniknie z jego twarzy. Ta radość była przyćmiona pewnym zmartwieniem, które najwyraźniej nie dawało mu spokoju chociażby na chwilę. Mimo to nie mogłam zaprzeczyć, że pięknie wyglądała na tym człowieku. To był jeden z tych uśmiechów, które miały swoją siłę oddziaływania, tryskały radością i zarażały nią wszystkich dookoła.
- Ten jest dla ciebie. – Connor podsunął mi szklankę pod nos. Nie byłam pewna, czy światła klubowe nie oszukują moich oczu, ale substancja, która znajdowała się w niej była niebieska. Z pewnych powodów miałam opory, by wypić z nimi.
- Daj spokój, nie mów, że trafiliśmy na pieprzoną abstynentkę… - Tristan jęknął, posyłając mi karcące spojrzenie.
- Tris, przestań… - James spojrzał w ten sam sposób na kumpla.
- Nie! Ma to wypić. Cath, pij to.
Wtedy po raz kolejny odezwałam się bez wcześniejszego przemyślenia.
- Albo co? – przewróciłam oczami i uniosłam brew prowokacyjnie.
Tristan chyba nie spodziewał się, że odszczeknę się. Szybko odzyskał rezon i już miał odpowiedzieć, gdy chwyciłam za szklankę z podejrzaną substancją i uniosłam ją do góry.
- To za co?


Nagle czyjaś chłodna dłoń złapała za mój nadgarstek i wciągnęła moje słaniające się na nogach ciało do malutkiego pomieszczenia – to nawet nie było pomieszczenie, a raczej oddzielone ścianą od reszty sali dwa metry kwadratowe. Za tą ścianą zmieścił się mały stół, który teraz – o drugiej nad ranem był w opłakanym stanie, gdyż znajdowało się na nim dosłownie wszystko. Na prowizorycznym, papierowym obrusie stały dziesiątki bezpańskich kieliszków, około piętnastu pustych butelek po najróżniejszych trunkach i drugie tyle butelek po tak zwanej „popicie”.  To wszystko tonęło w klejących się niezidentyfikowanych substancjach, które zostały na nim rozlane, papierkach po cukierkach i ogryzkach po owocach wymieszanych z potłuczonym szkłem – gdyż większość obecnych na tej imprezie miało problemy z utrzymaniem swoich naczyń w ręce. Przy tym stoliku stało sześć wysokich stołków, z których dwa były zajęte przez irytująco szczupłe szatynki, jedną z nich była kompletnie pijana Cara Porter, która opierała swoje błyszczące od potu czoło o białą, szorstką ścianę. Jej czerwone usta były jak zwykle wygięte w uwodzicielskim uśmiechu.
Dłoń, która przyciągnęła mnie do „kącika dobrej zabawy”, należała oczywiście do jubilata  - Rossa, na którego nawet nie spojrzałam, co było w moim przekonaniu karą, którą moja mściwa część uskuteczniała.
Poza tym… miałam teraz innego towarzysza.
Brad – z którego dłoni zostałam wyszarpnięta, natychmiast odwrócił się w moją stronę. Ten gwałtowny ruch sprawił, że włosy nad jego czołem podskoczyły delikatnie. Już nie były idealnie uniesione, gęste loki opadały na jego twarz. Zaśmiałam się, najwyraźniej uważając to za zabawne. Przysięgam, że w tej chwili – w tym stanie – wszystko było w stanie mnie rozśmieszyć.
- Nie uciekaj ode mnie – brunet zbliżył się do mnie z uśmiechem na ustach, który sprawił, że poczułam się usatysfakcjonowana. Przez cały czas, który spędziłam z nim i jego znajomymi, cokolwiek go dręczyło, nie chciało odpuścić. Tristan, Connor i James wplątywali mnie do rozmowy, sprawili, że kompletnie zapomniałam o Seth’cie i uległam atmosferze imprezy, pochłaniając z nimi jeden drink za drugim. Brad od czasu do czasu dorzucał swoje pięć groszy do rozmowy, by za chwilę znowu odpłynąć do alternatywnej rzeczywistości.
Byłam zdesperowana, by uzyskać od niego chociażby uśmiech. Nie oceniajcie mnie – wiem, że to żałosne zagranie, ale pijaną i zdesperowaną uwagi bruneta Catherine nie stać na kreatywność. Nie czułam żadnych wyrzutów sumienia. W końcu i tak pił i nikt nie wiedział, że to ja nieco zwiększałam zawartość procentową alkoholu w jego kubku. Tristan, Connor i James także.
To był podły ruch, ale musiałam przyznać, że działał. Po paru drinkach Bradley w końcu się rozluźnił – od razu to wykorzystałam i nie myśląc zbyt wiele pociągnęłam go na parkiet. Właśnie w ten sposób trafiliśmy tutaj, gdyż nie dotarliśmy tam, gdzie chcieliśmy.
To miało tylko jedną wadę – ja też robiłam się coraz bardziej pijana. A impreza dopiero się rozkręciła.
Nic powiedziałam, bo bałam się, co z moich ust mogłoby wyjść w tym stanie. Wystarczyło, że nie kontrolowałam tego, że moje spojrzenie utknęło na jego rumianych ustach, które dosłownie wysyłały zaproszenie, by je pocałować. Zażenowany moim zachowaniem głosik w mojej głowie wykrzykiwał głośno, że mam opamiętać się, że znam tego chłopaka od… właśnie ilu? Dwóch godzin? Poza tym, to był Bradley Simpson – ten zły chłopak, złodziej dziewczyn, śmieć, potencjalny podpalacz, kryminalista. Ale odpychałam te rady w najdalsze zakamarki mojej świadomości. To także nie obchodziło pijaną Catherine, chociaż ona zdawała sobie sprawę, że trzeźwej Catherine opadłyby ręce, gdyby wiedziała, co wyprawia.
- Nie próbuj niczego, bo przysięgam, że znajdę cię. Już to raz zrobiłem. – Brad dodał, stawiając powolne kroki w moją stronę, zatrzymując się dopiero, gdy jego lewa stopa znalazła swoje miejsce zaraz obok mojej prawej. Ta pozycja sprawiła, że nasze ciała znalazły się irytująco i niekomfortowo blisko. Nie byliśmy całkiem zwróceni do siebie, stykaliśmy się barkami, ramionami, wierzchami dłoni… Teraz dostrzegałam różnicę wzrostu pomiędzy nami, gdyż jego ciemne oczy znajdowały się sporo wyżej, spoglądały na mnie z dołu z łobuzerskimi iskierkami, jakby wiedział, że to, co się dzieje jest nieodpowiednie. Przygryzł wargę i otworzył szeroko oczy w udawanym zdumieniu, wyczytując moje myśli z mojego głodnego spojrzenia. Przysięgam, to były tortury.
Jego słowa nie dotarły do moich uszu, gdyż tak długo, jak jego ciemne oczy były utkwione we mnie, one nie miały znaczenia.
- Znajdę cię chociażby na końcu świata. - zachichotał półżartem, unosząc swoją dużą dłoń w górę, w stronę moich włosów. Jego spojrzenie zdradzało jego skupienie, obserwował moją reakcję uważnie, jakby pytał o pozwolenie. Nie mogłam znieść tego napięcia.
Nie miałam pojęcia, co zamierzał, jednak cokolwiek miało się wkrótce stać zostało brutalnie powstrzymane przez znajomego ciemnowłosego. Rocky posyłał mi zniecierpliwione spojrzenie.
- Ejj, Cath, pijemy. Później znajdziecie sobie pokój. – walnął bezmyślnie, co sprawiło, że uśmiech Rossa nagle zgasł. Nie dostrzegłabym nawet, że jest w tym pomieszczeniu, gdyby nie to, że moje ciało nie było już podpierane przez opalone ramiona Brada i w wyniku tego, przechyliłam się do tyłu, przywierając plecami do ściany, a co za tym idzie uzyskując większy kąt widzenia. Resztkami samokontroli zmusiłam się, by spojrzeć na Rossa, który był prześliczny – zresztą jak zawsze.
Przyglądałam się tej anielskiej, zmartwionej twarzy, która utkwiła swoje spojrzenie w mojej osobie. Dlaczego się na mnie gapił w ten sposób? Czy był zawiedziony tym, że spędzałam czas z Bradem? Dobrze. Czy miał prawo być zły? Nie. Komentarz Rocky’ego mógł wytrącić go z równowagi, jednak nijak miał się do rzeczywistości, gdyż zachowanie moje i Brada wyglądało na przyjacielskie, oczywiście jeśli ktoś przeczytałby moje myśli, wiedziałby, że nie do końca niewinnie się zachowuję.
Rocky nie czekając na nic, napełnił sześć kieliszków i podał je najpierw mi i Carze, następnie szatynce, która prawdopodobnie nazywała się Lily Harper, aczkolwiek nie dałabym głowy za to.
- To się źle skończy dla ciebie, Catherine. – Rocky się roześmiał.
- Bardzo źle. – mruknął pod nosem Ross, którego wypowiedź nie miała charakteru żartu.
- Co ty masz za problem? – odszczeknęłam się, przechylając się do przodu. Zanim straciłam znowu równowagę, na moim brzuchu zacisnęły się dwie silne ręce. Bezpośrednio – ramię Brada, a na nim Rossa, któremu zabrakło refleksu, by być pierwszym. Szybko zabrał rękę, jakby skóra Simpsona parzyła.
- Jesteś pijana.
- Odezwał się trzeźwy. – prychnęłam.
- Nie ufam mu z tobą w tym stanie.
- Cóż, grunt, że ja sobie ufam. – jęknęłam, wcale nie ukrywając, że plącze mi się język. Wzięłam kieliszek od Rocky’ego, który przez cały czas uśmiechał się tylko, ignorując, co się działo.
- Biedny, zazdrosny Ross. Jeśli tak bardzo potrzebujesz urozmaicenia w swoim związku, to mogę ci w tym pomóc, misiu. – Cara zabrała głos niespodziewanie. Miała jeszcze większe trudności z wysławianiem się niż ja, mimo to jej niski, znudzony głos brzmiał jak zwykle pociągająco. W każdym jej zdaniu czaiła się sugestia. Robiło mi się niedobrze.
- Jakim kurwa związku… - mruknęłam i wypiłam jednym susem zawartość kieliszka.
- Oh. – odezwała się, posyłając mi zirytowane spojrzenie. – No tak, ty nie wiesz. Był zajęty zabawami z Marshall, gdy cię nie było.
Cara uśmiechnęła się słodko i jednocześnie złośliwie w stronę blondyna, który zareagował gwałtownie, potwierdzając słowa Porter. Jego twarz cała zbladła.
Otępiona alkoholem nie odczułam bólu. Jedyne, co poczułam to szok. Mocny wstrząs, spowodowany bezbolesnym policzkiem, którym było przesłanie słów Cary.
- Możesz się zamknąć?! Kto teraz jest zazdrosny?
Cara otworzyła szeroko usta, przyjmując cios.
Ja tym czasem nalałam sobie jeszcze jeden kieliszek, ignorując sprzeczkę tamtych dwóch. Kątem oka dostrzegłam, że Brad patrzył mi na ręce z drobnym uśmieszkiem. Nie byłam pewna, czy śmiał się ze mnie, czy z tamtej dwójki.
- Co? – warknęłam.
- Wszystko w porządku?
- Nie mogłabym mieć bardziej wyjebane. – wybełkotałam pijacko wpatrując się w Lyncha, którego twarz zrobiła się cała czerwona.
Brad uśmiechnął się szeroko do mnie, po czym zwrócił się do Cary. – My się nie znamy, Brad. – zerkał ukradkiem na Rossa, który obserwował jego każdy ruch, zupełnie jakby miał zaraz rzucić się na nią. Zgadywałam, że lubił denerwować Lyncha, dlatego też jego ramię ciągle spoczywało na moim biodrze. – Za następny rok szkolny.
Wszyscy zamilkli i unieśli kieliszki. Nareszcie. Ich miny nie wyrażały pozytywnych emocji, oczywiście poza Rocky’m, który miał na swojej twarzy banana od paru minut i Brada, który czuł się dobrze w roli pana sytuacji.
- Zrobi się gorąco. – mruknął pod nosem ledwie słyszalnie, byłam przekonana, że nikt poza mną tego nie słyszał, poczym wypił palącą zawartość kieliszka. Zrobiłam to samo.
- Teraz idziemy tańczyć, nadal mi wisisz. – zarządził i pociągnął mnie na parkiet.

Wbiegliśmy na parkiet, trzymając się za ręce. Nagle klubowa muzyka ucichła, a z głośników popłynęła znajoma mi nuta Fall Out Boy, The Phoenix. Czułam w tym rękę Rocky’ego, który oczywiście nie mógł pozwolić, by muzyka była tylko elektroniczną sieczką, której oboje nie znosiliśmy. Ja i Brad nie byliśmy jedynymi, który wydali z siebie okrzyk zadowolenia. Po chwili podskakiwaliśmy szybko do znajomego rytmu – tylko to robiliśmy, brunet nie wypuszczał mojej dłoni i mocno machał swoją głową, robiąc przy tym różne miny, które świadczyły o tym, że znajdował się tu ze mną, wolny od melancholii wcześniejszej. Pozwoliliśmy sobie oddać się szaleństwu. Zupełnie jakbym odkryła w sobie na nowo pokłady energii. Jego loki, podobnie jak moje długie włosy, podskakiwały uroczo z każdym uderzeniem perkusji. Czarne, wielkie oczy ulokowały swoje spojrzenie w moich, gdy wyśpiewywał kolejne słowa piosenki z szerokim uśmiechem na ustach.
Było coś pięknego w tej jedności. Nie tylko bawiliśmy się świetnie, byłam naprawdę zadowolona, że to właśnie z nim spędzam te chwile, pomimo tego, że wcześniej tego dnia nie chciałam tańczyć z nikim innym poza Lynchem. Mój umysł był wolny od tęsknoty za jego obecności, aczkolwiek momentami słowa Cary odbijały się echem w mojej głowie.
Patrzyłam wtedy na roześmiane oczy Brada, który odchylił właśnie głowę do tyłu, rozkoszując się tym momentem wolności. Jego ułożona wcześniej fryzura uległa już całkowitemu zniszczeniu, z każdym podskokiem bruneta loczki poruszały się razem z nim niczym małe sprężynki, lądując na jego czole i brwiach oraz chwilami na mojej twarzy.
Uniosłam nasze ręce w górę, zmieniając pozycję palców, splatając je razem z palcami Simpsona. Brunet jednym ruchem sprawił, że niezdarnie zaliczyłam pełne trzysta sześćdziesiąt stopni obrotu, chwiejąc się na swoich płaskich butach. Brad, aby zapobiec mojemu upadkowi, oplótł moją talię ramionami, które zacisnęły się mocno, przysuwając moje biodra w jego stronę, sprawiając że oparłam się policzkiem o jego bark. To była wygodna pozycja, bo przynajmniej nie było szansy, że przewrócę się.
- Moja pierwsza płyta CD to było ich EP. Mój ojciec kupił mi ją na dziewiąte urodziny. Wtedy jeszcze nie był chujem. – krzyknął w moje ucho.
Ostatnie zdanie uderzyło we mnie całą swoją mocą. Brad zatopił swoją twarz w moich włosach, więc nie widział mojej zszokowanej twarzy. To zdanie było tak łatwo wypowiedziane przez niego, że musiałam się zastanowić, czy tylko alkohol był temu winny.
- Kim jest twój ojciec? – spytałam bez przemyślenia tego, nie obchodziło mnie to, czy wypadało mi pytać, czy nie. Zrobiłam to i tyle. Oboje byliśmy na tyle pijani, żeby nie przejmować się tym.
- Twoim i moim najgorszym koszmarem. – odparł. Od nadmiaru jadu w jego głosie przeszły mnie ciarki.
- Nienawidzisz go? – spytałam odważnie. To było zabawne. Moje ciało szybciej reagowało niż umysł. Dostrzegałam każdy przejaw swojej nietrzeźwości – wysoki ton głosu, to, że ciężko było mi się utrzymać na nogach, nieskładne zdania, bezpośredniość, odwagę i stanowczość gestów – na przykład, gdy moja dłoń zatopiła się w jego miękkich, nieco wilgotnych od potu włosach. Byłam świadoma tego wszystkiego, z pewnym opóźnieniem oceniałam swoje zachowanie, gdyż wszystko działo się zbyt szybko.
- Nie zawahałbym się go zranić. – znowu, drgnęłam lekko na dźwięk tego agresywnego tonu, który brzmiał w pewien sposób seksownie. Może jednak miałam coś w sobie z sado-masochistki. - Zgotował mi trzy tygodnie w areszcie i ciągły nadzór organów ścigania. Zmusił do rzeczy, których nie chciałem robić. Nie jestem bezpieczny dzięki niemu.
Usta Brada odsunęły się od mojego ucha, sprawiając, że jego przesiąknięty alkoholem gorący oddech uderzył w mój policzek. Był pijany, dlatego rozwiązał mu się język. Nie chciałam mu przerywać. Musiałam być równie pijana, co on, skoro nie czułam tego, że się chwiejemy, dopóki nie oparłam się plecami o ścianę. Dłoń Brada znalazła się zaraz obok mnie, utrzymując jego niestabilne ciało nade mną w niebezpiecznie bliskiej odległości. Jego loki dotykały mojego czoła, co uświadomiło mi o tym, jak blisko się znajdowaliśmy.
- Jest także przyczyną tego, że nie potrafię utrzymać się w ryzach, gdy ktoś próbuje wykorzystać bezbronną dziewczynę. Widziałem to wszystko już. – jego głos zaczął się trząść z nadmiaru emocji. – Catherine, proszę, nie zbliżaj się nigdy do niego. – błagał mnie praktycznie. Może był pijany, ale naprawdę wierzył w to, co mówił, a te emocje nie były udawane.
Chciałam wiedzieć więcej, byłam z natury ciekawską istotą, ale to w jakiej był rozsypce sprawiało, że nie mogłam, po prostu nie mogłam zapytać o więcej.
- Mój ojciec jest… cholera wie kim. Może być pieprzonym dealerem narkotyków, który tylko przespał się z moją matką, a ja nawet nie będę wiedziała. – zdradziłam mu, nie bawiąc się w delikatne słowa, wiedząc, że będę tego jutro żałować. Nie musiałam rozpowiadać swoich sekretów na prawo i lewo.
Jego usta się rozchyliły, jakby chciał coś powiedzieć. Pomyślałam, że wyglądały bardzo kusząco. Ciemne oczy i włosy, które w nieładzie opadały na czoło nadawały mu uroczego, anielskiego i jednocześnie mrocznego wyglądu. W tym momencie wydał mi się niesamowicie gorący i jednocześnie… słodki i bezbronny. Szukał u mnie zrozumienia, nie dostał go w pełni, mimo to pokrzepiło go to, że nie jest jedyny, wokół którego ojca krążą dziwne historie.
Brad nagle uśmiechnął się i zbliżył swoje usta do mojego ucha.
- Dziękuję za taniec, to był zaszczyt. – szepnął, po czym ujął moją dłoń i oderwał od ściany, prowadząc w stronę mniej zatłoczonego miejsca, gdzie siedzieli jego kumple.
To był impuls, nie mogłam wytrzymać dłużej tego napięcia. Było mi coraz trudniej opierać się jego osobie i temu urokowi, pod wpływem którego się znajdowałam. Podobało mi się wszystko w nim, te zabawnie poruszające się ciemne loczki i spojrzenie ciemnych czarnych oczu, którym zaszczycał mnie, co jakiś czas. Te umięśnione ramiona, które były oplecione dookoła mnie. Pomyślałam, że dlaczego do cholery miałabym się powstrzymywać dalej? Dlaczego nie mogłam zrobić tego, czego tak bardzo pragnęłam przez cały wieczór. Nadal mogłam to poczuć – coś w rodzaju elektrostatycznego oddziaływania pomiędzy naszymi ciałami. Wyrywałam się ku niemu, jakbyśmy byli przeciwnymi ładunkami. Jego dłoń złączona z moją uświadomiła mi, jak bardzo iskrzyło.
Po moich plecach przeszedł przyjemny dreszcz, gdy pomyślałam, że raz się żyje. Zrobię to.
I rzeczywiście, nie zawahałam się, by złapać palcami za szlufki jego czarnych jeansów i pociągnąć za nie gwałtownie do siebie, sprawiając, że Brad zderzył się gwałtownie ze mną, a jego biodra przywarły do moich. Był zadowolony z tego odważnego gestu, wygiął usta w zalotnym uśmieszku i położył swoje dłonie na moich biodrach, utrzymując mnie w pionie.
Przygryzłam wargę, czując jak moje serce bije trochę mocniej. Czułam ciepły oddech bruneta na swojej twarzy, a jego włosy znowu łaskotały mnie w czoło. Byliśmy niesamowicie blisko…
Jego zadowolone oczy przeniosły się na moje usta na ułamek sekundy.
I wtedy zrobiłam to, co zaskoczyło najbardziej mnie samą. Nie byłam nigdy odważna, jeśli chodziło o te, sprawy, nigdy nie pozwalałam sobie na pierwszy krok nawet pod wpływem alkoholu, gdy moja pewność siebie wzrastała dwukrotnie. Zmniejszyłam tę drobną odległość do zera, łącząc jego usta z moimi. Nie zastanawiałam się, czy on też tego chciał, czy nie. Zrobiłam to i tyle, nie myśląc o niczym oprócz tego, że ja tego chcę. Chcę, żeby Brad mnie pocałował, jakby też czuł tego rodzaju fascynację, jak ja w jego stronę. Oddałam się tej chwili. Brad przeniósł swoje dłonie na moje plecy i przycisnął mnie mocno do swojego ciała, podczas gdy ja oplotłam ramiona dookoła jego szyi, pozwalając sobie wpleść dłoń w jego cudowne włosy. To był zupełnie inny pocałunek niż ten, którego miałam szansę doświadczyć parę dni temu. Po pierwsze tym razem nie musiałam uciekać, nie było pomiędzy nami niezręczności, ani żadnej nieciekawej historii. Usta Brada były inne – miękkie i nie miałam ochotę nigdy ich opuszczać. Poruszały się zgodnie, w jednym rytmie z moimi, najpierw dość powoli, później coraz pewniej. Brad nie powstrzymywał się, całował mnie równie namiętnie jak ja jego, jego głodne ręce wędrowały po moich plecach, w końcu jedna znalazła się na moim udzie, sprawiając, że jęknęłam z wrażenia w jego usta. Poczułam, że uśmiecha się, zadowolony z siebie.
W końcu kazałam sobie odsunąć się, nie chcąc pozwolić temu pójść za daleko – mój rozochocony umysł oczywiście nie odnalazł żadnego powodu przeciwko temu, nawet tego, że ludzie obserwowali nas z protekcjonalnymi uśmiechami twarzach. Nie winiłam ich za to, robiliśmy to bezwstydnie na środku przejścia. Oprócz tego to byłam ja – dziwna, samotniczka kujonka i Bradley Will Simpson, który nie był ciepło witany przez rówieśników ze względu na plotki.
Plotki, które znałam. Ciarki przeszły mi po plecach i wtedy udało mi się oderwać się od Brada.
Odsunęłam się tylko kawałek, przekonując się o tym jak ciężko oddychałam. Bradley nie odrywał ode mnie wzroku, dostrzegałam ten cudowny, rozanielony uśmiech na jego twarzy i poczułam, jak fala gorąca znowu rozlewa się po moim ciele. Zachichotał krótko i oparł swoje czoło o moje.
Wtedy dostrzegłam, że Ross Lynch gapi się na nas z otwartymi ustami, pod wpływem ciężkiego szoku. Nie zastanawiając się zbyt wiele skradłam brunetowi jeszcze jeden krótki pocałunek, który sprawił, że pochylił się w moją stronę, żądając więcej. To miało w pewnym sensie udowodnić mi samej, że nie obchodziło mnie, co pomyśli blondyn. Robiłam na przekór jego radom i czułam się cudownie, że nie musiałam go słuchać. Był zły, zawiedziony, zraniony, co prawdopodobnie dotknęłoby mnie bardziej, gdybym nie była pijana w trzy dupy.
Gdybym nie była pijana w trzy dupy to pewnie nie przyssałabym się do Simpsona.
Moją uwagę przykuły trzy zakapturzone sylwetki, które rozproszone w tłumie przemieszczały się w głąb sali. Nie odrywając rąk od Brada wychyliłam się, by dojrzeć ich twarzy, ale to było niemożliwe. Byli za daleko i było zbyt ciemno.
- Kim oni są? – spytałam Brada naiwnie.
Nie odpowiedział. Zacisnął usta w cienką linię, spoglądając ze ściągniętymi brwiami w tłum, jakby też chciał dostrzec coś więcej. To nie było ciekawe spojrzenie, tylko zmartwione, zaniepokojone. Jakby widział już te kaptury kiedyś.
Nagle rozległ się głośny wysoki pisk. Znałam ten głos, dobrze wiedziałam do kogo należał i jak brzmiała ta osoba, gdy była przerażona. Słyszałam go już wcześniej. Dokładnie dwa lata temu, gdy na to miasto spadła jedna z największych tragedii w jego historii.
To Lucy Marshall darła się w niebogłosy.
Brad puścił mnie i rzucił się do wyjścia śladami zakapturzonych postaci. Uniosłam brwi w zdziwieniu, gdyż nie obchodzili mnie. Jedyne, co obchodziło mnie to Lucy. I to dlaczego, płakała w agonii.
Podbiegłam szybko do niej, przedzierając się przez tłum gapiów. Potknęłam się parę razy o własne (lub należące do innych) nogi, przekonując się, jak bardzo kręciło mi się w głowie, gdy nie podtrzymywał mnie Brad. Zależało mi na tym, by sprawdzić, czy Lucy nie jest ranna. Cholera wie, co mogli jej zrobić.
Jakoś dotarłam do drobnej brunetki, musiałam użyć łokci, by dostać się do niej. Gdy minęłam ostatnią osobę, padłam na kolana przed przyjaciółką.
- Lucy, słyszysz mnie? Co oni ci zrobili?
Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko krzyczała dalej,
- Boli cię coś? Odpowiedz mi, do cholery jasnej!
Nagle przy naszej dwójce znalazł się także Ross, który szybko owinął swoje ramiona dookoła Marshall. Oczywiście…
Lucy trzęsła się i szlochała, leżąc na zimnej podłodze. Po minucie w ramionach Rossa nareszcie odpowiedziała mi.
- Catherine, widziałam ją. Ona tutaj była! – szlochała niezrozumiale i cicho.
- Kto był? – położyłam dłoń na jej ramieniu. – Kogo widziałaś, Lucy?
- Ona tutaj była. Wiedziałam, Cath, ja wiedziałam, że ją zobaczę.
- Zostawcie ją w spokoju. Pewnie zaćpała się znowu. – odezwał się głos za mną. Przewróciłam oczami.
- Podrzućmy ją na wytrzeźwiałkę i będzie okay. – usłyszałam irytujący, jak zwykle znudzony głos Cary, która jak domyślałam się, nie była w stanie stać o własnych siłach, skoro wisiała na Archie’m Woodem.
- Żebym ciebie tam nie wyrzuciła w drodze powrotnej! – warknęłam agresywnie, co przynajmniej zamaskowało mój pijany akcent.
Lucy zaczęła znowu płakać. To był straszny widok.
- Wierzysz mi, prawda? Widziałam ją, przysięgam! – bełkotała przez łzy, które powoli tworzyły mokrą plamę na mojej sukience.
- Lucy. Czy Seth poczęstował cię czymś?
Ross wbił we mnie gniewne spojrzenie, gdy wymieniłam imię jego przyjaciela.
- Nie. Dlaczego nikt inny jej nie widział? – Lucy płakała dalej.
- Kogo? – spytałam.
- Vanessy. – wykrztusiła w końcu.
Zamarłam. Nikt jej nie widział, ponieważ jej siostra nie żyła od dwóch lat.

Lucy musiała mieć halucynacje. 


*

Nareszcie <3 
Tyle pisania. Jestem wykończona. Jest pierwsza w nocy.
Ojeny, nareszcie coś się dzieje, co mi się podoba. Mam nadzieję, że wam też, bo co tu kryć, nad tym rozdziałem pracowałam ciężej niż nad innymi. Miałam problem z Bradem, ale wiedziałam, że tak będzie, haha, chciałam żeby było idealnie.

Nie bądźcie surowi, za błędy.
Ktokolwiek to przegląda czasem hahah <3

Następny może pojawić się nawet za dwa tygodnie, bo zaczynam zajęcia niestety ;_; Politechnika przejmuje mój czas wolny w tygodniu, zresztą nie tylko politechnika, samodzielne życie w wielkim mieście, haha. Będzie nowy rozdział o ile nie zginę z głodu lub ze stresu w tym Gdańsku :)
Kocham.
Nessy.

18 komentarzy:

  1. Więc Ty jesteś studentką? Oj, moja droga, to wyjaśnia, dlaczego Twój blog jest utrzymany na tak wysokim poziomie. Czytając ten rozdział, chyba szesnaście razy przeszło mi przez głowę bardzo podobne zdanie ,,Jak to możliwe, że ten blog jest tak dobry? Że dialogi są mistrzowkie, a opisy jeszcze lepsze?''
    Teraz nabiera to trochę sensu. Dojrzałość bije z każdego napisanego przez Ciebie zdania, więc wydawało mi się niemożliwym, by pisała to gimnazjalistka czy nawet licealistka. Oj dziewczyno, jesteś cudowna.
    Jeżeli po zakończeniu bloga się zgodzisz, to chyba wkleję sobie to do Worda i wydrukuję niczym książkę. Jest genialne. Chciałabym to mieć na półce i móc w każdej chwili po to sięgnąć, jak po Millenium, czy cokolwiek innego.
    Opisy-to jest Twoja niesamowicie mocna strona. Nie można się od nich oderwać. Każde słowo pochłaniam z ogromną przyjemnoscią.
    Wiesz, z jednej strony jest strona mojego umysłu, która nadal trzyma stronę Rossa i krzyczy ''Cath, bądź z nim!''. Mimo wszystko blondyn cholernie mnie irytuje. Co to za gierki z Marshall? Tutaj się zabawia, a potem wielce smutny. Wkurzasz mnie blondasku, oj wkurzasz cholernie.
    A poza tym, sposób w jaki opisałaś Bradley'a urzekł mnie totalnie(nienawidzę słów takich jak 'super' czy 'totalnie', ale nie mogę teraz znaleźć nic ''większego'' niż totalnie ;_;). Po tym rozdziale zaczynam się poważnie zastnawiać, czy większa część mojego umysłu nie krzyczy jednak ''Brad jest taki zajebisty, bądź z nim''. Nie wiem. Bardziej podoba mi się Brad w tym opowiadaniu, jednak ciężko mi tak opuścić Rossa :_; Poza tym jest blondynem, a ja wolę blodnynów, sorka.
    Kurde, nie chcę tego, ale mam wrażenie, że zaczynam chcieć by była właśnie z Bradem. Ale Ross niech nie będzie z Lucy, proszę!
    Nie wiem, nie wiem, nie wiem. Jestem w rozsypce.
    Jestem pewna tylko tego, że powalasz mnie. Naprawdę, jak dla mnie(choć krytykiem wysokiej klasy nie jestem. Ani nawet niskiej klasy...)posiadasz ogromny talent.
    Życzę weny tak dobrej, jak dotychczas i wiedz, że czekam bardzo niecierpliwie na kolejny rozdział.


    Gdańsk to wspaniałe miasto. A Politechnika-śliczna! Śmieszna historia. Kiedyś z kolegą i koleżanką zwiedzałam Gdańsk nocą. Przechodziliśmy o drugiej w nocy koło Politechniki. Minęliśmy jakiegoś gościa, a ten minutę później zaczął nas gonić. Było gorąco, hahaha. Naprawdę się bałam. Co nie zmienia faktu, że uwielbiam to miasto! Możemy się kiedy spotkać, jak tam zawitam, haha:)

    Zapraszam też do siebie, bo zabójczo potrzebuję jakiekolwiek opinii i rady:
    rossomefanfiction.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwsza w nocy ? Ja wczoraj czekałam na ten rozdział do 22 xD Ale jestem bardzo zadowolona.
    I ten Brad.. On jest taki cudowny.

    W ogóle świetnie piszesz, tak tajemniczo, tak .. naprawdę genialnie ! Wchodzę tu codziennie po kilka razy! Po prostu Twój blog jest tak dobrą lekturą... Przewyższa wszystkie książki, które przeczytałam !!!

    Weny życzę. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham twojego bloga i proszę cię szybko pisz następny. A tak na marginesie Ross ma urodziny 29.12 a nie 03.09 ale ci to wybaczę bo piszesz zajebiścei

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hahah, wiem, kiedy ma urodziny, ale who cares? to chyba nieistotne, a akurat sobie dopasowałam 3 września do wydarzeń.

      Usuń
  4. Napisałam komentarz na całą stronę i BUM - znikł.
    No myślałam, że mnie szlag jasny trafi xd
    Cathie, Brad, Tris, Ross, Lucy... oni wszyscy sprawili, że ciśnienie kurewsko mi podskoczyło.
    Serce wali mi jak oszalałe.
    Twoje słownictwo jest przepiękne :') Jest skarbem, za który oddałabym wszystko.
    Każde słowo, zdanie, każdy akapit czytałam z takim przejęciem...
    Cały rozdział był cholernie szokujący i niesamowity.
    Seth...
    Ten pocałunek...
    Krzyki Lucy...
    Do tego wszystkiego dochodziły niektóre zabawne sytuacje przez co czytałam z ogromną determinacją :)
    Jejku, ale Ci zazdroszczę talentu :>
    Jeśli ktoś by Ci powiedział, że nie masz zadatków na pisarkę, to ja przestaję wierzyć w ludzkość...
    Kurczę, na następny rozdział będę czekać, jak na prezent na święta :D
    Pozdrawiam Cię ciepło i życzę dużo weny :*

    Myślisz, że mogłabyś zajrzeć do mnie i zostawić coś po sobie? c;
    love-ya-ff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej Nessy :)
    Powiem tak: już od jakiegoś czasu się zbierałam, aby przeczytać twoje opowiadanie. Dzisiaj to wreszcie zrobiłam. I nie żałuję.
    Nie wiem skąd wzięłaś ten pomysł na fabułę, ale jest świetny. Opowiadanie czyta się lekko i szybko - kolejny plus. Jedną z niewielu rzeczy, które mnie drażnią to wulgaryzmy - rozumiem, że chcesz nimi podkreślić wypowiedź postaci, ale staraj się tego używać jak najmniej. Zamiast tego spróbuj używać innych słów, które oddają frustrację - jest to zadanie trudniejsze, ale lepiej wpływa na opowiadanie i twoje słownictwo.
    Ale podsumowując: gratulacje. Zyskałaś nowego czytelnika! :)
    Co do ogółu opowiadania: Catherine, czemu jesteś taka naiwna? ;o Ja rozumiem, że Brad jest fajny i w ogóle, ale, do jasnej ciasnej, ogarnij się trochę!
    Podoba mi się końcówka rozdziału - taka tajemnicza, zapowiada coś... ciekawego, niespodziewanego. Świetna jest.
    Okej, będę już kończyć moje wywody. Czekam na kolejną część z niecierpliwością. Mam nadzieję, że studia nie zahamują/zatrzymają opowiadania. ;)
    Pozdrawiam,
    Yeaew z
    R5ff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Odpowiedzi
    1. PS Mimo wszystko bardzo szkoda, że już nie piszesz. Twój styl pisania jest taki.. och! <3 Jeżeli czytasz jeszcze te komentarze, to zastanów się nad tym, przemyśl swoją decyzję. Możesz pisać nawet 1/2 razy na miesiąc. Ale pisz! Pozdrawiam gorąco i kocham! <3

      Usuń
  8. Hej :) Założyłam ze swoją siostrą bloga o The Vamps. http://mystoryaboutthevamps.blogspot.com/ Dopiero zaczynamy i liczymy, że wpadniecie. Masz świetnego bloga, przeczytam go od początku. Obserwuję Cię :D Życzę weny :) Miłego wieczoru , buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  9. Genialny rozdział. Czekam na next. Świetni piszesz. Dobrze, że masz też na blogspocie, bo nie lubię czytać FF na Wattpadzie. Życzę dużo weny ;)
    http://liars-and-me.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozdzial jest po prostu zajebisty czytam go po raz 10000000... gratuluje talentu kocham cie i pozdrawiam a i korzystajac z okazji wpadniesz ? Z gory dzieki bo to dla mnie bardzo wazne
    http://rose-abducted.blogspot.com/?m=1
    " Rose . Zwykła nastolatka pochodząca z dobrego domu , zostaje porwana przez Nialla , który chce wstąpić do gangu .
    Czy tata , który jest detektywem odnajdzie ukochaną córkę ? Czy spotkanie z przywódcą Harrym zmieni jej życie ? Czy jej urok osobisty i specyficzny charakter pomoże jej przetrwać ? "

    OdpowiedzUsuń
  11. To opowiadanie jest tak boskie, że aż będę Cię napastować na twitterze byś do niego powróciła.. Kobieto! To jest na prawdę dobre! Każdy Ci to powie jakbyś nie uwierzyła jednej czytelniczce :)
    Wciąż mam cichą nadzieję, że dodasz chociaż jakąś notkę albo rozdział :)
    http://the-vamps-fanfiction-w-jednosci-sila.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  12. Kobieto!! Wróć do nas!! Błagam!! ;(

    OdpowiedzUsuń
  13. Przepraszam bardzo za spam - nie masz zakładki o tej nazwie.

    Witaj.
    Jeśli jesteś miłośnikiem książek, albo stoisz na rozdrożu książkowym "Przeczytać, nie przeczytać" , lub po prostu szukasz czegoś na zimowo-jesienny wieczór. Zapraszam na bloga z recenzjami książek młodzieżowych.
    http://recenzje-przerwy-miedzy-ksiazkami.blogspot.com/
    Niestety dopiero wspinani się na szczebel blogowy, co równa się z tym że potrzebujemy czytelników, jednakże zapraszam już teraz ;)

    OdpowiedzUsuń