sobota, 30 sierpnia 2014

04. Don't trust him.

Byłam zmęczona. Miałam wrażenie, że moja głowa zaraz eksploduje.
Każde odkrycie zostawiało w mojej głowie bałagan pytań bez odpowiedzi i mieszankę emocji, z którymi nie potrafiłam sobie poradzić. Najpierw dowiedziałam się, że żyłam w przekonaniu, że mężczyzna, który mnie wychowywał, to nie mój tata, a teraz, że ten prawdziwy być może obserwuje mnie. Cóż, nie miałam lepszego wytłumaczenia na to, co się dzieje, więc pozostało mi założyć, że to naprawdę on. Czy nie mógł po prostu podejść i przedstawić się?
Zaśmiałam się ze swojego idiotyzmu. Dobrze wiedziałam, że nie.
Do tego dochodziła jeszcze moja beznadziejna sytuacja z Rossem, z którym prawie się całowałam dzisiaj rano.
Zakręciło mi się w głowie.
- Catherine, jesteś w domu? – rozległo się gdzieś na dole.
Zamarłam. Mój wzrok powędrował w stronę stosu zdjęć, które były teraz rozsypane na moim szerokim łóżku. Musiałam się ich pozbyć. Zerwałam się na nogi i zaczęłam je zbierać w szaleńczym tempie. Ze smutkiem przyznałam, że nie było nikogo w tym domu, komu mogłabym z nimi zaufać.
Kazałam sobie wziąć się w garść. Spojrzałam w lustro niechętnie i otarłam pojedyncze łzy, które bez mojego pozwolenia spłynęły mi po policzkach. Pomyślałam, że powinnam zmienić ubranie na świeże – moi rodzice wrócili do domu, naprawdę byłam w nastroju, żeby wszcząć awanturę. Byłam na nich zła, ale to nie wszystko. Chciałam, żeby odczuli to, jak bardzo mnie zranili. Moja matka miała osiemnaście lat, by powiedzieć mi prawdę, jednak wolała ją ukryć przede mną, udając że wszystko jest idealnie. Że nic takiego się nie wydarzyło i że żadnego błędu nie popełniła. Ale stałam tutaj, świadoma jej występków, podczas gdy ona udawała, że wszystko było w porządku.
Nic nie było w porządku.
Zastanawiałam się jak długo była skłonna ciągnąć tą szopkę. Musiała się domyślać, że nadejdzie ten dzień, gdy dowiem się prawdy.
Zrzuciłam z siebie wczorajsze ubranie, zastępując je koszulą w ciemnoczerwoną kratę i czarnymi porwanymi rurkami, związałam włosy w koński ogon i na pozór odważnym, stanowczym krokiem zeszłam ze schodów. Wzięłam głęboki oddech. Musiałam stawić jej czoło.
- O, Catherine, nie zauważyłem cię. – Oliver zwrócił się do mnie niezręcznym tonem. Stał  przy stole, na którym wcześniej leżały zdjęcia, z rękami założonymi w pełnym mundurze i z odznaką.
Wyraźnie unikałam kontaktu wzrokowego z tatą. – Nie sądziłam, że będziesz w domu.
Ta krótka odpowiedź była jedynym, na co było mnie stać. Zastanawiałam się, czy nie powinnam powiedzieć mu o zdjęciach. Ale wtedy musiałabym powiedzieć mu o wszystkim. Nie wiedziałam, czy on wie, chociaż jeśli tak jak podejrzewałam – ciąża wynikła z bezmyślności mojej matki – to nie sądzę, żeby zwierzała się z tego mężowi. Chciało mi się rzygać, gdy myślałam o tym.
- Mama ma zebranie organizacyjne. – odpowiedział. Cassandra uczyła sztuki w liceum w Avondale. – Prosiła, żebyś nigdzie nie wychodziła dzisiaj, bo musi z tobą porozmawiać.
Oliver zawsze był spokojnym człowiekiem, zupełnie przeciwnie niż moja matka i ja. My byłyśmy niczym wulkan. W moim przypadku, gdy zaczynałam uzewnętrzniać swoje emocje, zazwyczaj to nie miało końca. Praktycznie popadałam ze skrajności w skrajność – albo byłam zupełnie cicha, dusiłam wszystko w sobie, albo wybuchałam płaczem, śmiechem, złością, bywałam impulsywna. Cassandra była taka sama. W końcu… temperament jest cechą wrodzoną.
Pomimo tego, że rzadko okazywał emocje teraz to było widać po jego postawie, że się martwi. Nie chodziło tylko o to, że stał sztywno ze wszystkimi mięśniami napiętymi. Nie miał w zwyczaju prawić mi kazań, zawsze robiła to mama. Dlatego teraz nie wiedział jak ma się zachować, gdy jego córka nie wróciła na noc do domu.
- Chyba powinienem zatroszczyć się o jakiś system antywłamaniowy. Słyszałaś, że okradli Harperów? – zmienił temat.
-Yhym. – mruknęłam tylko, nie wiedząc, co mogę odpowiedzieć. Bałam się, że jeśli zacznę mówić, to cokolwiek nie powiedziałabym, zabrzmi to nie w porządku. Oliver chyba chciał wyciągnąć ze mnie jakąkolwiek reakcje.
W tym momencie drzwi wejściowe otworzyły się szeroko i usłyszałam znajomy krok na skrzypiącej podłodze. To była moja mama, Cassandra. Zmierzyłam kobietę wzrokiem, gdy przekroczyła próg salonu. Patrzyłam na największego kłamcę w Chicago. Sprawczynię tego całego zamieszania.
Poczułam budującą się we mnie wściekłość. Wiedziałam, że zaraz się zacznie. Albo ona coś powie albo ja zaraz rozpętam trzecią wojnę światową. Byłam o krok od wybuchu.
- Musimy poważnie porozmawiać, koleżanko. – w końcu odezwała się groźnie. – Chcę wiedzieć, gdzie byłaś ostatniej nocy.
Zaśmiałam się, odwracając się od strony mojego ojca. To był najbardziej fałszywy i sarkastyczny śmiech na jaki było mnie stać.
 - To zabawne, że to ty zadajesz tu pytania. – wymsknęło mi się jadowitym tonem. – Dlaczego cię to obchodzi? To normalne. To właśnie robią nastolatkowie. – warknęłam, czując jak słowa same wypadają z moich ust. Podkreśliłam złośliwie słowo normalne, próbując nawiązać do chorych schematów myślowych mojej matki, chociaż wiedziałam, że nie zrozumie. Emocje brały nade mną górę, zapewne dlatego byłam słaba w kłótniach.
- Nie będę tolerować takich wyskoków, ani takiego tonu, więc radzę ci skończyć z nim. Powtórzę jeszcze raz, gdzie byłaś? Przysięgam Catherine, albo mi powiesz, albo dostaniesz szlaban do odwołania.
- Powinnaś być zadowolona. – uśmiechnęłam się złośliwie. – Spędziłam noc u Lynchów. Ty i Karen jesteście przecież wielkimi przyjaciółkami.
Moja matka otworzyła usta, by coś powiedzieć. Ale zamknęła je równie szybko, bo zbiłam ją z tropu.
Wzruszyłam ramionami lekceważąco i minęłam ją, kierując się w stronę własnego pokoju. Czułam, że zaraz wybuchnę i zacznę krzyczeć – nieważne jak bardzo chciałam to zrobić, nie mogłam wykrzyczeć jej wszystkiego, co wiem, bez ponoszenia konsekwencji.
- Nie martw się. Zabezpieczyliśmy się. – rzuciłam, przypominając sobie, jak bardzo zachęcała mnie do odnowienia kontaktu z Rossem. Oczywiście nic takiego się nie stało, ale wiedziałam, jak bardzo ją to wytrąci z równowagi, a to wszystko, co chciałam osiągnąć. Chciałam, żeby poczuła jak to jest stracić w jednej sekundzie wszystko, w co się wierzyło. Przy okazji usłyszałam, jak Oliver zachłysnął się kawą.
Cassandra stała jak wryta z otwartymi ustami i zmartwionymi oczami. Posłałam jej obrażone spojrzenie – tak, godne osiemnastolatki, bardzo dojrzale, Catherine -  i weszłam po schodach dumnym krokiem.


*

Miałam trzy dni na uspokojenie się przed urodzinami Rossa. Nie mogłam pozostać w tym domu, ani w Avondale. Musiałam uciec – od napiętej atmosfery w moim domu, od szpiegów i od całego bałaganu emocjonalnego.
Spędziłam je w centrum Chicago z Collinem i moim bratem Masonem, który przygotowywał się do poprawki z makroekonomii. Cassandra nie była z tego zbytnio zadowolona, ale z uwagi na to, że unikałam z nią rozmów jak ognia nie miała za dużo do powiedzenia. Nie pytałam jej o pozwolenie, tylko oznajmiłam jej, że wyjeżdżam. To był samobójczy ruch, bo dobrze wiedziałam, że czeka mnie z nią piekło, gdy wrócę. Byłam naprawdę zdziwiona, że jeszcze mnie nie uziemiła po tym, jak wmówiłam jej, że przespałam się z Rossem.
Nocowaliśmy we własnym mieszkaniu Masona na szóstym piętrze wieżowca prawie w samym centrum. Poza wałęsaniem się z Collinem po mieście, wykorzystałam te dni głównie na zakupy – w Atlancie Zoe uświadomiła mi, że mam spore braki w garderobie, skoro nigdy wcześniej nie zależało mi tak bardzo na wyglądzie. Zorientowałam się, że nie miałam żadnej spódnicy, a dwie sukienki, które miałam, zrobiły się za ciasne, a potrzebowałam czegoś na urodziny do Rossa. To nie tak, że chciałam zaimponować mu i jego bogatym znajomym, a przynajmniej tak sobie wmawiałam.
Ze względu na to, że Mason i Collin nie byli zbyt chętni, by mi towarzyszyć, byłam sama. I było mi wygodnie. Przynajmniej nie musiałam się wysilać, by podtrzymać rozmowę i unikać wszystkich drażliwych rodzinnych tematów. Naprawdę nie chciałam o tym rozmawiać z Masonem. Mason był typem fajnego starszego brata, którego nigdy nic nie obchodziło poza jego małym światem, jakim było aktorstwo. Moja matka zwykła podcinać mu skrzydełka, jednak gdy Mason coś postanowi to uparcie do tego dąży, nie zwraca uwagi na to, co inni myślą. Żadna negatywna opinia nie przebija się przez jego skorupę. Od zawsze chciał grać, jednak przyszedł czas na wybór studiów i padło na ekonomię. Tak czy inaczej, poświęca większość swojego wolnego czasu na granie w podrzędnych produkcjach – dlatego zawala studia.
- Jak tam Addison? – spytał Mason, by zmienić temat. Dopiero skończyłam opowiadać mu o bombie dymnej u Lynchów, omijając fragment, w którym dowiaduję się, że Mason jest tylko w połowie moim bratem. Leżał rozwalony na drobnej rozkładanej sofie w jego salonie, podczas gdy ja zalewałam w kuchni herbatę dla naszej trójki, a Collin bawił się Playstation.
Jęknęłam z obrzydzeniem. – Z każdym dniem coraz bardziej przypomina lalkę barbie. – to była prawda. Moja siostra nie miała piętnastu lat, a chodziła w szpilkach wyższych od moich, farbowała włosy na pomarańczowo i malowała się mocno. Wieczorami znikała ze swoimi przyjaciółkami i wracała późno, co doprowadzało rodziców do szału, ale i tak nic z tym nie robili. To było nie fair, skoro wystarczyło, że ja przekroczyłam ustaloną godzinę powrotu o pół godziny i dostawałam szlaban. Wygląda na to, że biologiczne dzieci są traktowane lepiej.
- Aż tak źle? – Mason roześmiał się.
- Ledwie zdała do następnej klasy. Zachowuje się jakby nic ją nie obchodziło oprócz paznokci. – zawołałam. Collin zaśmiał się pod nosem. – Masz szczęście, że nie musisz na co dzień tego znosić. Chce, żebym ją zabrała na urodziny Rossa – prychnęłam.
- Tego blondynka, który kiedyś łaził za tobą niczym szczeniak?
Wypowiedź Masona sprawiła, że Collin zawył w głośnym śmiechu.
Posłałam mu groźne spojrzenie i otworzyłam buzię szeroko. – NIE. Po pierwsze nikt za nikim nie łaził, po drugie… a zresztą. – odparłam oburzona, widząc jak mój brat zwija się w kłębek ze śmiechu, podobnie jak Collin.
- Jego matka jest szurnięta. Riker mówił, że odcięła mu dostęp do pieniędzy, bo rzucił prawo. Jaka matka tak robi? – Mason zawołał gestykulując żywo.
- Taka matka, która straciła wszystko, co miała w jeden wieczór wraz z mężem! Jesteś taki wrażliwy. Chociaż… matki robią różne dziwne rzeczy. – skomentowałam, zaciskając zęby.
Mason posłał mi długie pytające spojrzenie. Przejrzał mnie, dobrze wiedział, co miałam na myśli. W pewnym sensie rozumieliśmy się bez słów. – Co nasza zrobiła?
Zamarłam. Tu powinnam zakończyć. Nie tylko dlatego, że Collin uważnie słuchał każdego słowa. Brunet wiedział, że nie mówię mu czegoś. Po długich rozmyślaniach zdecydowałam, że mogłabym mu z tym zaufać, próbowałam już parę razy powiedzieć to na głos, ale nie przeszło mi to przez usta. Bałam się tego, co Collin o mnie pomyśli. Byłam wystarczająco popieprzona w jego oczach bez tego wszystkiego.
 Zacisnęłam usta w wąską linię, patrząc przerażonym wzrokiem na brata. Nie wiedziałam, co powiedzieć.  Masonowi z kolei nie chciałam mówić prawdy z innego powodu. Byłam rozdarta. Nie chciałam  zniszczyć obrazu mamy w jego głowie – bo bez względu na jej humory, dla Masona Cassandra była dobrą matka, ja też tak uważałam całe swoje życie. Z drugiej strony to, co zrobiła, zniszczyło całe moje zaufanie do niej, pozostawiło w moim umyślę brzydką ranę, która sprawiała, że za każdym razem, gdy o niej pomyślę, przechodzą mnie nieprzyjemne dreszcze, a mój dobry humor znika. Nie chciałam zrobić tego Masonowi.
- O Boże… nadal rozmawia z tym swoim… jak on miał? – Mason odezwał się wreszcie.
Ściągnęłam brwi w szoku. – O czym ty mówisz?
- Zastanawiasz się dlaczego Addison uchodzi wszystko na sucho. Addy to mała podstępna żmija. Powiedzmy, że mama nie zawsze była wierna tacie. To nie tak, że miała romans. Bardziej to przypominało starą znajomość, którą utrzymywała w sekrecie. Kiedyś rozmawiała z nim przez telefon każdego wieczoru. Addy się dowiedziała… i zgaduję, że dlatego może robić, co chce. Za każdym razem grozi, że powie wszystko tacie. – to brzmiało jak zagranie mojej siostry.
- HOHO. – Collin zawołał z fotela. Zaczęło mnie denerwować to, że tak bezczelnie podsłuchiwał.
Nie spodziewałam się usłyszeć tego. Mason opowiadał, a ja byłam w ciężkim szoku. Poczułam się jakby ktoś kopnął mnie w brzuch. Informacja się sprawdza. Jakimś cudem Mason i Addy podejrzewali, że Cassandra nie zawsze była wierna.
Wiedziałam, że gdy tylko wrócę do Avondale, sprawdzę jej telefon. Byłam ciekawa, czy nadal utrzymuje kontakt z tym mężczyzną, a była spora szansa, że to był mój prawdziwy ojciec – chyba, że moja matka była czymś jeszcze gorszym, czym nie odważyłabym się jej nazwać nawet w myślach.
Uniosłam brwi do góry. – Mama nie bałaby się Addison, gdyby w tej historii nie było chociaż ziarnka prawdy. – mruknęłam oschle.
Mason zachichotał. – No co ty, sądzisz, że byłaby do tego zdolna?
Miałam ochotę krzyczeć, że oczywiście, że była. W przeciwnym przypadku nie byłoby mnie na tym świecie.
Mój brat musiał zauważyć, jak szybko zmienił mi się humor, więc zmienił temat.
- Więc idziesz na imprezę jutro?
Pokiwałam głową.
- Idziemy na dzikie densy! – odezwał się Collin.
- Bawcie się dobrze, ale… nie za dobrze. – powiedział Mason. Widząc moje zdziwienie, szybko wyjaśnił – Jesteś zestresowana. Widzę to, nie jestem idiotą. Wiem też, że gdy jesteś zestresowana będziesz chciała się napić, a to nigdy nie kończy się najlepiej dla nas. Skończysz na jakimś chodniku lub pod płotem i będziesz żałowała wszystkiego.
Nie spodziewałam się tego rodzaju wykładu z jego ust.
- Dlaczego tak sądzisz, że tak zrobię? – spytałam, coraz bardziej wkurzona.
- Pod tym względem jesteś dokładnie taka jak ja. Nie rozmawiamy, dusimy smutki w sobie… lub topimy je w alkoholu. Uważaj, albo skończysz jak ja – jeszcze gorzej – z Rossem pod tym płotem lub jakimkolwiek innym chłopakiem.
Uśmiechnęłam się – Tobie się to przydarzyło.
Zacisnął powieki i uśmiechnął się niezręcznie, kiwając głową twierdząco.
Zaśmiałam się krótko. – Okay. Nie będę piła.
- Ta jasne. – zachichotał Collin.
- Nie, nie będę. – kłóciłam się z uśmiechem. – Czy ja kiedykolwiek tak naprawdę się upiłam? – cóż, w Atlancie mi się zdarzyło, ale nie chwaliłam się tym mu - Przypomnę, że ostatnio to ja ciebie zbierałam z ziemi na ognisku Chrisa Parkera. – dogryzłam mu. To było wieki temu, jeszcze przed końcem roku szkolnego.
Mason miał rację. Byłam zestresowana. Wszystkim. Tym, że nie jestem w pełni jego siostrą, tym, że to prawie pewne, że byłam wynikiem zdrady – niechcianą pomyłką, której nie dało się usunąć i… imprezą. Czułam tę presję, że muszę dobrze wyglądać i zachowywać się. Pomimo tego, że Ross sporo mi namieszał w głowie, chciałam pokazać mu, że warto utrzymywać ze mną kontakt. Nie byłam już nudną i smutną Catherine. Nie zrezygnuję z niego tym razem.
Mason zawsze był ze mną w stu procentach szczery. Nie mówił mi wszystkiego, ale nigdy nie okłamał mnie. Czując, że atmosfera była luźna i przyjazna, postanowiłam zadać mu pytanie, które nawiedzało mnie od długiego czasu. Wyjęłam z torby, która stała na stole pewne zdjęcie osoby, którą przysięgam, że kiedyś już widziałam, ale nie wiem skąd. Osoby, której według pewnego anonima nie mogłam ufać.
Nie wiedziałam, czy mój brat potrafił pomóc mi zidentyfikować ciemnookiego chłopaka, ale warto było spróbować. Pokazałam mu zdjęcie, na którym znajdował się tylko on – wysokiego blondyna nie było. Nie mogłam pokazać drugiego zdjęcia, na którym znajdowali się oboje. Było widać w tle płomienie – co sugerowało, że miał swój udział w pożarze. A przynajmniej ja tak założyłam. Nie chciałam, żeby Mason tak założył. Musiałam dowiedzieć się czegoś więcej zanim rzucę tych dwóch chłopaków na pożarcie policji.
- Wiesz, kto to jest? – spytałam.
Collin, będąc czarującym sobą, rzucił się na sofę obok mnie i Masona i przyjrzał się dobrze chłopakowi.
- Tak. – Mason powiedział poważnym tonem, powoli, jakby się zastanawiał. – Skąd go znasz? Wydawało mi się, że wyjechał z Chicago dobre lata temu.
To nie miałoby sensu, dlaczego ktoś mnie ostrzegałby mnie przed nim, skoro nawet nie znajdowaliśmy się w tej samej milionowej aglomeracji. Pokręciłam głową, ignorując pierwsze pytanie.
- Na pewno? Kto to jest?
- Catherine… - odezwał się zniecierpliwiony Collin, przeciągając moje imię. Jego chude palce przysunęły zdjęcie bliżej. – Geniuszu, on jakiś czas temu znowu sprowadził się do Avondale. Widywaliśmy go parę razy w okolicy, pamiętasz, gdy byliśmy z Simonem w lasach, za Evanston? Spotkaliśmy tam Lyncha z jego obstawą – chadza ze swoimi bucami, te pizdoczłapy widzą w nim królową Anglii . – dodał typowy dla swoich wypowiedzi przerywnik. Ja byłam przyzwyczajona do tego barwnego nazewnictwa, ale kątem oka dostrzegłam, że Mason wzdrygnął się słuchając epitetów Collina - To ten zadufany w sobie skurwiel w pedalskich raybanach. Żałośnie podbijał do Estelle, ale poległ. Potem wszczął bójkę z Sethem Berkley i Lynchem przed jakimś klubem na plaży, logika dziesięć na dziesięć.
Nawet mnie tam nie było. Przewróciłam oczami. Zdawałam sobie sprawę, że jestem do tyłu w lokalnych plotkach.
- Przypominam, że całe dwa i pół miesiąca siedziałam w Atlancie. – odparłam na własne usprawiedliwienie. – Jak to się skończyło? Kto wygrywał? – spytałam z ciekawości.
- No zgadnij? – prychnął brunet. – Myślisz, że Lynch pogniótłby sobie rurki? – niechęć do Rossa w jego głosie była wyraźna, Collin nie próbował ukrywać, że nie lubi go. – Miał swoich koleżków do pomocy. Może głupi pedał Lynch wspomniał coś o tym jak poległ? – zapytał rozbawiony. Zamarłam w szoku. Nie wiedziałam, jak Collin to robił. Nie wspominałam mu o nocy spędzonej u Lynchów, ale mogłam wyczytać ze sposobu, jakim na mnie patrzył, że domyślał się, że widziałam się z nim. Uśmiechał się szeroko i złośliwie.
Mogłam poczuć, że robię się blada. To w połączeniu z moimi podejrzeniami wcale nie wyglądało dobrze.
 - Co masz na myśli? O co dokładnie poszło? Estelle?
- Tak myślałem. – odezwał się Mason ni stąd, ni zowąd. – Wiem, o kogo chodzi.
- W takim razie powiedz mi. – powiedziałam poważnym tonem.
Mason skierował na mnie swój zmartwiony wzrok. – Nie sądzę, że chcesz mieć z nim cokolwiek wspólnego. Skąd masz to zdjęcie? – powtórzył pytanie.
- Yyy… - miałam się odezwać, ale zamarłam. Nie było mowy, bym powiedziała mu całej prawdy. Wzruszyłam ramionami, starając się, żeby wyglądało to naturalnie. – Wiesz… to jeden z chłopaków, za którym ugania się Shannon. Podejrzany typ. – wyjaśniłam. To było chyba najgorsze kłamstwo, jakie kiedykolwiek powiedziałam, ale tym razem nie było mnie stać na lepsze.
Ale Mason chyba je kupił, bo skinął głową w potwierdzeniu i nareszcie zaczął mówić - Kiedyś z nami imprezował. To cwaniak, policja ciągle na nim siedziała, podobno dlatego wyjechał na południe do swojej matki. Nie miał najlepszej reputacji, wszyscy próbowali się domyśleć, dlaczego dzieciak wychowywany przez jednego rodzica ma tyle pieniędzy, ale nikt nigdy nie rozgryzł go. Podobno w końcu przyłapali go na zacieraniu śladów swoich przekrętów, ale ma ojca w FBI, więc oczywiście wywinął się ze wszystkiego. Sam chciałbym wiedzieć, co mieli na gnoja.
Patrzyłam na niego uważnie. Unikał wzroku i mówił powoli. Mason nigdy nie okłamał mnie, więc nie uważałam, że teraz to robił. Jednak podejrzewałam, że pominął parę szczegółów. Nie powiedział, czym dokładnie zajmował się brunet. Tylko szkoda, że nie miałam pojęcia, dlaczego. Co było w tym chłopaku takiego?
Rzuciłam jeszcze jedno spojrzenie na zdjęcie. Chłopak spoglądał gdzieś na bok z delikatnym, czarującym uśmiechem, który sprawiał, że nie wydawał się osobą, o której mówił Mason. Jego oczy były duże i ciemne – i znowu, dostrzegłam w tym spojrzeniu było coś intrygującego. Właściwie cały jego wygląd fizyczny miał w sobie coś takiego. Był przystojny, ale nie przypominał mi nikogo, kogo znałam ze szkoły.
- Więc nie wiesz, o co go oskarżyli, zanim wyjechał? – wtrącił Collin sceptycznie.
Mason pokręcił głową. – Nigdy mu niczego nie udowodnili. W każdym razie, nie zawracaj sobie nim głowy, Catherine. Nigdy nie będziesz wiedziała w jaką grę z tobą gra. Nie ufałbym mu. – spojrzał na mnie śmiertelnie poważnym wzrokiem.
- Masz na myśli, że Shannon powinna się trzymać od niego z daleka..? – spytałam z czerwonymi ze wstydu policzkami. Mason nie był idiotą. Wiedział, gdy kłamię, wiedział, że Shannon Tinsley nie miała z nim nic wspólnego. Najwyraźniej nie potrafiłam oszukać kogoś, kto udaje prawie zawodowo. Jako aktor zapewne przejrzał moje zachowanie. – Powiedz mi coś więcej o nim. – brnęłam dalej.
- Nie ma tutaj niczego więcej. Wyjechał dwa lata temu, by nie narażać się glinom. – wykręcił się.
- A ty? – spytałam.
Collin wzruszył ramionami. – A skąd. Nie zadaję się z takimi pierdołami. – Collin miał alergię na przystojnych i pożądanych chłopaków, do każdego pałał nienawiścią od pierwszego wejrzenia. Widziałam, jak zmieniła mu się twarz, gdy wspominał o tym, że chłopak podrywał Estelle. Zgadywałam, że czuł się zepchnięty na dalszy plan i w ten sposób się przed tym bronił, to była zupełnie inna sprawa.
Postanowiłam dać temu spokój i dowiedzieć się czegoś więcej w Avondale. Odpowiedzi Masona były zbyt ogólne. Ktoś ostrzegł mnie przed nim, a w świetle ostatnich wydarzeń, gdy dowiaduję się, że szpiedzy śledzą mój każdy krok, więc to co mówił nie wystarczało, bym zaczęła się kogoś obawiać. Potrzebowałam lepszego powodu. Nie bałam się złej opinii. Ja i Collin praktycznie żyliśmy w niełasce. Przez moje emocjonalne wybuchy znajomi Rossa puszczali plotki o tym, że jestem niezrównoważona psychicznie, a Collin przez swoje dziwne zachowania był uważany przez nich za ćpuna, co było jednym z powodów, dla których nienawidził popularnych w naszej szkole. Dobrze wiedziałam, że rzeczy, które ludzie o tobie mówią, nie zawsze odwzorowują prawdę.
Wydaje mi się, że szukałam połączenia pomiędzy ci a moim prawdziwym ojcem, Alexandrem – cieniem, pustym imieniem, które wydawało mi się czystą abstrakcją, a jednak ten człowiek istniał gdzieś. Nie mogłam go zobaczyć, ale gdzieś tutaj był.

- Zdajesz sobie sprawę, że on cię okłamał, Catherine? – odezwał się Collin, podczas półgodzinnej podróży metrem do Avondale.
Wyjęłam słuchawki z uszu, posyłając mu intensywne, zainteresowane spojrzenie. – Dlaczego miałby to zrobić?
- Jesteś ślepa. Zwodził cię swoimi dziwnymi odpowiedziami przez cały czas i za każdym razem jego kolano drżało.
Przewróciłam oczami.
- Słuchaj, znam mojego brata, to jest jego tik, jego kolano praktycznie samo chodzi w ten sposób. – odparłam opryskliwie i pokręciłam głową lekceważąco. Nie chciałam uwierzyć w to, że Mason kłamał. On zawsze mówił prawdę.
- W takim razie co za zbieg okoliczności, że za każdym razem, gdy się odezwał, zaczynał miotało nim na wszystkie strony jakby dostał jakiś konwulsji. Według mnie Simpson nie jest dla niego zupełnie nikim, znając go wciągnął twojego braciszka w jakieś gówno, o którym nie wolno mu gadać.
Nie nadążałam za jego tokiem rozumowania. Jednak wiedziałam, że tym razem Collin nie zgrywa się. Jego ciemne krzaczaste brwi praktycznie się stykały, a jego ciemne orzechowe oczy były utkwione w jego telefonie.
- Simpson? Znając go? – powtórzyłam.
- Myślałam, że będziesz wiedziała, biorąc pod uwagę, że twój ojciec aresztował go już ze dwa razy. Czytasz chociaż lokalne wiadomości czasem? – zadrwił ze mnie.
Collin wyjęczał pod nosem jakieś przekleństwa, wyraźnie poirytowany moją niedomyślnością. Spojrzał na mnie z zażenowanym uśmieszkiem i wpisał coś do wyszukiwarki w swoim smartfonie. Minutkę później pokazał mi zdjęcie znajomego chłopaka z nagłówkiem „Simpson aresztowany w sprawie Harpera”. Przesunęłam palcem po ekranie, odkrywając kolejne partie tekstu. „Bradley Simpson, 16 lat, w poniedziałek (24 czerwca 2011) został aresztowany pod zarzutem pomocnictwa w morderstwie Phillipa Harpera. Jednostka policji w Avondale odmawia komentarza, jednak anonimowy reprezentant twierdzi, że jednostka jest w posiadaniu wystarczających dowodów, by potwierdzić uczestnictwo Simpsona w zamachu na członka zarządu Centrum Badawczo-Rozwojowego Technik Informacyjnych. Młodociany gangster jest kluczem do zamknięcia sprawy.”
W najdalszym zakamarku mojej pamięci zapaliła się drobna żarówka. Phillip Harper – mieszkaniec Evanston, przedmieścia, które graniczyło bezpośrednio z Avondale, który został skazany za pranie brudnych pieniędzy. Nie znałam się na tego rodzaju przekrętach, ale tamtego czasu nasłuchałam się wiele o tym w domu. Mój ojciec wracał późno i jedyne, o czym potrafił mówić to o tym, że FBI miesza się w ich robotę i że są blisko rozwiązania zagadki. Gdy w końcu organy ścigania dokopały się do prawdy i oskarżenie zostało wniesione, Harper został zamordowany, co według mojego ojca było zbrodnią doskonałą. To była głośna sprawa, w całym Avondale huczało od tego, aczkolwiek ja nie mogłam tego słuchać. Sensacja ucichła, gdy miasto zyskało nowy temat do plotek i spekulacji – zamach na Marka Lyncha i jego wspólników.
Ciarki przeszły po moich plecach. Ktokolwiek, kto mi dał tę wskazówkę na temat Simpsona, musiał wiedzieć, o czym mówił. Tym bardziej, że ta sama osoba dostarczyła mi coś, co mogłoby połączyć brązowookiego z drugą sprawą.
- Wiesz, internet to świetny wynalazek. – Collin zadrwił. – Ciężko uwierzyć, jak ludzie nie zdają sobie sprawy, co się dookoła nich dzieje. Widzisz jak łatwo było Masonowi wcisnąć ci bujdę? Bo jesteś sierotą, właśnie dlatego. – zawołał głośno, aż inni pasażerowie spojrzeli w naszą stronę. Zmieszałam się pod ostrzałem spojrzeń, to chyba bardziej mi przeszkadzało, niż bycie nazwaną sierotą, skoro to wyzwisko słyszałam od Collina średnio pięć razy dziennie.
- Cóż… - odezwałam się cicho, czując jak moje ego przyjmuje duży cios. – Mogę zrozumieć, dlaczego Mason nie chce, żebym miała cokolwiek wspólnego z nim.
Ale… i tak miałam. Ktoś mnie przed nim ostrzegł. Miałam coś, czym mogłabym go pogrążyć. Być może właśnie tego anonim ode mnie chciał? Może nie chodziło tu o mnie?
- Czytaj dalej lepiej, a nie gadasz.
Przewinęłam w dół i kliknęłam w kolejny artykuł, w którym doczytałam się, że Bradley Simpson został oczyszczony z podejrzeń. Nie było zbyt dużo tekstu na ten temat, wyglądało na to, że prasa nie miała wiele do powiedzenia. Wynikało stąd tylko tyle, że brązowooki został zwolniony. O tym właśnie mówił Mason.
- Ma tylko osiemnaście lat… - mruknęłam do siebie w szoku. - Czyli on wrócił do Avondale? – spytałam.
- Yup. – Collin mruknął, gdy oddawałam mu telefon. – Wygląda na to, że ktoś z bardziej poszarganą reputacją wygryzie nas.
Nie przesadzał. Zarzut pomocnictwa w morderstwie na pewno przewyższał wszystko, co w tej szkole było mówione na temat mój i Collina.
Wyciągnęłam z torebki zdjęcie Simpsona i przyjrzałam się mu jeszcze raz. Wyglądał zupełnie niepozornie – jak zwykły nastolatek. Jednak był zamieszany w to wszystko, ciężko było mi uwierzyć, że ktoś w moim wieku musiałby radzić sobie z czymś takim na co dzień. Nagle moje problemy pod tytułem kim do cholery jest mój ojciec? wydały się błahe i nieistotne.
Jakby za dotknięciem magicznej różdżki, dostrzegłam mężczyznę w garniturze, który miał utkwiony swój wzrok w Collinie, pomimo tego, że siedział na drugim końcu wagonu. Ściągnęłam brwi, mówiąc sobie, że to pewnie przypadkowe spojrzenie, a ja mam paranoję.
Założyłam ręce przed sobą i także wbiłam wzrok w Collina, mając nadzieję, że mężczyzna mnie nie zauważył.
Może nie byłam Bradleyem Simpsonem, ale nadal miałam czym się martwić. Bo nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego. Szpiegów, dziwnych rozmów wujka z Johnem Marshallem ani dwóch sylwetek oddalających się od domu Lynchów. Nie obchodziło mnie, kim był Simpson, ale był moim jedynym połączeniem z tymi sprawami. Istniał powód, dla którego ktoś mnie popchnął w jego kierunku, tylko… jeszcze nie wiedziałam, co to za powód.
Zerknęłam jeszcze raz w stronę mężczyzny. Tym razem spoglądał prosto na mnie. Przez parę sekund mierzyłam go nienawistnym spojrzeniem. Chwilę później metro zatrzymało się na stacji. Mężczyzna gwałtownie poderwał się ze swojego miejsca i wysiadł. Miałam przeczucie, że gdybym go nie przyłapała pojechałby ze mną aż do Avondale. Powinnam czekać aż w mojej skrzynce na listy zobaczę siebie i Collina w metrze?
Musiałam dowiedzieć się czegoś więcej. Niewiedza na temat potencjalnego zagrożenia była jeszcze gorsza niż pełna jego świadomość.



*

Siedziałam na fotelu w pokoju Shannon, która właśnie nawijała moje niesforne włosy na lokówkę. Dzisiaj mieliśmy drugiego września – był to dzień koncertu i imprezy urodzinowej Rossa.
Shannon zaoferowała mi, że umaluje mnie i uczesze, a to była jedna z rzeczy, w których była świetna. Wiedziałam, że jestem w dobrych rękach, a zależało mi na tym, żeby wyglądać perfekcyjnie. Miałam parę powodów do tego. Jeden z nich nosił imię Ross Lynch, który parę dni temu pocałował mnie, przyczyniając się do niezręcznej atmosfery pomiędzy nami. Siedząc tutaj, zorientowałam się, że tamtego poranka nasza relacja mogła zostać nadszarpnięta znowu. Dobrze znałam powody, dla których nie mogłam go pocałować, jednak istniała część mnie, która tego pragnęła przez lata. Im dłużej to się ciągnęło, tym bardziej byłam zdesperowana.
Mam wrażenie, że wróciłam do punktu startowego. Wszystko było jednym wielkim bałaganem.
- Jak możesz tak mnie zostawiać? – spytałam z udawaną pretensją. Nie podobało mi się, że Shannon nie będzie nam towarzyszyć, do dzisiejszego wieczoru byłam przekonana, że będzie ze mną przez cały czas jako wsparcie emocjonalne, gdyż Collin nie nadawał się do tej roli. – Chcesz rzucić mnie na pożarcie tym bogatym snobom? – palnęłam od niechcenia.
Dobry ruch, Catherine. Te bogate snoby to jej przyjaciele.
Shannon nie szła do Rossa, pomimo tego, że ją także zaprosił. Znałam ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że Shannon nie odpuszcza okazji na zabawę. Jej sytuacja towarzyska była o niebo lepsza od mojej. Tinsley była o wiele bardziej charyzmatyczna i ładniejsza ode mnie – jej oczy były bardzo ciemne, twarz okrągła i słodka, a włosy błyszczące i zadbane w odcieniu karmelowego blondu. Latami trenowany modern jazz sprawił, że jej figura była także idealna, to było irytujące jak idealna była pod względem fizycznym. Wiele dziewczyn w naszej szkole jej zazdrościło – nie koniecznie wyglądu, ale powodzenia u chłopców, a naprawdę mało kto mógł jej się oprzeć. Było w niej coś, co sprawiało, że każdy do niej startował – cóż, większość odnosiła porażkę, blondynka zwodziła ich, zabawiała się nimi, a potem niszczyła ich nadzieje. Shannon była najbardziej czarującą dziewczyną w tej szkolę i myślę, że o to właśnie chodziło. Dobrze wiedziała, jak sprawić, żeby chłopak oszalał.
Ja już dawno pogodziłam się z tym, że w jej towarzystwie nie miałam żadnych szans. Było kilka innych dziewczyn w szkole, które miały podobny efekt na płci męskiej – miały ich wszystkich u swych stóp. Wystarczyło spojrzeć na przyjaciółki Shannon. Piękni ludzie trzymali się razem.
Miałam wkrótce się znaleźć w tym towarzystwie. Ale ja nie byłam jedną z nich. Nie byłam piękną blondynką w eleganckich sukienkach i drogich markowych butach. Byłam rudawą szatynką z białą skórą i piegami, w skórzanej kurtce, porwanych spodniach, ubraną od stóp do głów na ciemno, z wyraźnie podkreślonymi na czarno oczami. Nie mogłam powiedzieć, żebym miała kompleksy, ale było widać różnicę pomiędzy mną a Shannon.
- Kochanie, obiecałam już Paulowi Stanley’owi, że będę na jego ognisku. – To nazwisko nic mi nie mówiło. Wiedziałam tylko, że Paul był od nas rok młodszy.
- Dlaczego mówisz to mi? – spytałam, uśmiechając się łobuzersko. Mogłam wyczytać z oczu Shannon, że Paul był po prostu atrakcyjny – dlatego zostawiała wszystkich swoich przyjaciół i szła na to ognisko. – Mogłaś powiedzieć Carze. Lub Estelle. – Cara Porter i Estelle Bellisario były najlepszymi przyjaciółkami Shannon od dobrych paru lat.
Jednak ukryła przed nimi fakt, że wybierała się na ognisko do Paula, a powiedziała mi, co sprawiało, że odczuwałam jakąś dziką satysfakcję. Nie byłam pewna, czy mogłam nazwać Shannon swoją przyjaciółką, pomimo tego, że darzyła mnie większym zaufaniem niż dziewczyny, które ona nazywała swoimi przyjaciółkami.
- Wiesz jak jest z Estelle… powiesz jej coś i zaraz wiedzą wszyscy. – powiedziała i uśmiechnęła się słodko. Mogłam powiedzieć, że była bardzo podekscytowana swoimi planami.
- A Cara?
- Cara… - Shannon urwała. – Cara zmieniłaby się w osądzającą, płytką sukę. – Ta obelga nie pasowała do uśmiechniętej blondynki, która właśnie nawijała moją grzywkę na gorący metal. Moich uszu nie zraniła, bo zgadzałam się z tym zdaniem w stu procentach. Nie bałam się powiedzieć, że Cara Porter to wredna suka ukośnik dziwka, bo nie przyjaźniłam się z nią, wręcz przeciwnie. Cara była egoistyczną, lubiącą manipulować ludźmi zdzirą. Od zawsze w jej ciemnych pięknych oczach była widoczna niechęć do mojej osoby, chociaż nigdy nie zrobiłam jej nic złego. Nie powinnam czuć się wyróżniona, gdyż traktowała wszystkich jak jej zwierzątka, którymi mogła bawić się do woli. Niestety większość nie zdawała sobie sprawy, że jej zalotne uśmiechy to tylko część jej chorego przedstawienia. A na pewno nie jej chłopcy, którzy zwykle mogli się cieszyć jej uwagą tylko przez jedną imprezę.
Zaśmiałam się głośno i dumnie. – Haha, piona za to stwierdzenie! Lepiej nie ujęłabym tego.
Shannon nie przybiła piątki, bo miała zajęte ręce, ale w odpowiedzi zachichotała słodko.
- Nie chcę później się kłócić.
- A ja nie chcę być tą złą, ale sądzę, że powinnaś powiedzieć komuś prawdę. Zlinczują cię, jeśli się dowiedzą. – tak jak zlinczowali mnie po tym, jak przestałam się przyjaźnić z Rossem, dopowiedziałam w myślach. Do dzisiaj słyszę różne ciekawe rzeczy na swój temat – plotki, rozpowiedziane przed krąg znajomych Rossa i Shannon.
- Przecież mówię tobie, słońce. Przestań się już wiercić, musisz wyglądać ślicznie. Ross Lynch nie zaprasza kogokolwiek na swoje urodziny. – powiedziała szczerząc zęby.
Spojrzałam w lustro z uniesioną jedną brwią. – Co masz na myśli? – spytałam powoli.
- Ty mi powiedz. Może nie było cię całe wakacje, ale nie uwierzę, że wasza dwójka nie rozmawia ze sobą. Jesteście przecudowni! – odparła uradowana i roześmiała się, próbując brzmieć złowieszczo.
Zamyśliłam się, zastanawiając się, co Shannon sugerowała. To była jedna z kilku rzeczy, które nie dawały mi spokoju. W świetle wydarzeń poranka sprzed paru dni byłam skłonna iść jej tropem. Ross pocałował mnie. Pomimo tego, że od dawna bardzo tego chciałam, to nie wydawało się właściwe – dlatego uciekłam. Ostatnim razem, gdy dałam sobie z nim szansę, skończyło się dla mnie odrzuceniem i złamanym sercem. I zniszczoną przyjaźnią. Dwa lata temu Ross dość wyraźnie dał mi do zrozumienia, że jestem dla niego tylko przyjaciółką – nie musiał nawet niczego mówić. Jego czyny były tak wyraźne, tak bolesne. Wystarczyło, że na mnie spojrzał i cała się rozpadałam.
Pomimo tego, że tym razem zachowywał się przeciwnie, nie mogłam jeszcze raz pozwolić sobie uwierzyć, że mam szansę. Nie mogłam przejść jeszcze raz przez to, bo coś mi mówiło, że skończyłoby się podobnie. Może bywałam często bezmyślna, ale nie ryzykowałam, jeśli ceną były moje uczucia. Nigdy.
Nie mogłam utracić zaufania, którym darzyłam Lyncha, tym bardziej, że jako jedyny wiedział, dlaczego od paru dni nie chciałam rozmawiać z matką, dlaczego unikałam ludzi i rozmów.
Wzięłam głęboki oddech. Musiałam wyluzować. Przynajmniej na czas imprezy. Zasługiwałam na parę godzin przerwy. Obiecałam sobie, że postaram się dobrze bawić, pomimo tego wszystkiego, co siedziało mi w głowie. Na jedną noc musiałam zapomnieć o szpiegach, moim ojcu i całym zamieszaniem z tym związanym.
To był czas, by nie myśleć o niczym. Zupełnie jak w Atlancie.
- Dlaczego ktoś dobija się do ciebie? – spytała Shannon, wyrywając mnie z zamyślenia. Wskazała dłonią na mój telefon. Leżał na stoliku po mojej prawej i chyba wibrował od jakiegoś czasu, czego mój słuch nie zarejestrował.
Zaśmiałam się, widząc na wyświetlaczu pieszczotliwą nazwę.
- To tylko ten jeleń, Collin. – odpowiedziałam szczerząc się łobuzersko. – Powinnam chyba odebrać, ale niech gnije w niepewności.
Shannon nie skomentowała tego. Collin był zupełnie inny niż każdy chłopak, z którym się przyjaźniła, stąd wynikała jej niechęć do bruneta, który odwzajemniał jej uczucia, skoro była jedną z tych bogatych. Nienawidził ich za arogancję i za to jak czują się lepsi od reszty społeczności szkolnej. Mogłam w pewnym sensie go zrozumieć. Przez to, że chłopak miał tendencję do wyzywania wszystkich dookoła, ja także zaczęłam to robić.
- To chyba znaczy, że już na mnie czeka. – powiedziałam niezadowolona.
- Dobra, daj mi tylko dokończyć tego loczka.
Gdy Shannon to zrobiła, pobiegła szybko do łazienki i wróciła z lakierem do włosów, który zaraz sprawił, że moja fryzura zrobiła się sztywna. Nie podobało mi się to uczucie, ale w inny sposób godziny ciężkiej pracy blondynki poszłyby na marne w przeciągu godziny.
- Omomomom, schrupałabym cię, jesteś śliczna. – zaświergotała i pocałowała mnie w policzek na pożegnanie. – Idź, baw się dobrze. Złam parę męskich serc!

Wzięłam głęboki wdech zanim wyszłam z jej pokoju. Pomyślałam, że powinnam zapamiętać tą radę, w przeciwnym razie to moje serce zostanie złamane. Nie miałam pojęcia, co się wydarzy tego wieczoru. Jednak czułam, że coś na pewno się wydarzy.
                   




*
Jak się podoba? :)
Najdłuższy rozdział świata, następne będą krótsze, obiecuję. Ten tak wyszedł, ponieważ było parę wydarzeń, które musiało po prostu być, a nie chciałam rozwalać tego na dwa, bo to bez sensu.

Blog ma już ponad 700 wyświetleń, za co bardzo dziękuję wszystkim - tym, co nawet tylko klikają i wychodzą, przytłoczeni ilością literek, haha. To naprawdę wiele dla mnie znaczy - że ktokolwiek jednak tutaj wpada.

Piątka będzie... hmm trochę inna niż poprzednie. Bardziej będzie przypominać Catherine z prologu. Już połowa napisana, jaram się trochę :3

 Pozdrowionka, Nessy.
Ps. uwielbiam Collina, lol. Te teksty są wzięte żywcem z prawdziwego człowieka, nie wymyśliłam sobie "pizdoczłapów" itd.




2 komentarze:

  1. O kurcze. Masz dziewczyno talent. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Awwwwwwww* .*

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobra... Nie wiem jakim cudem przeczytanie 5 rozdziałów zajęło mi pół godziny. Pochałaniam w tym czasie paredziesiąt stron książek. To chyba po prostu dowód, że Twoje rozdziały są długie i dobre. Czyta się je tak przyjemnie, że nawet nie wiedziałam, kiedy minęło tyle czasu. Jak, ja się pytam?
    Bardzo lubię Twoje opisy sytuacji, jednakże jest parę niedociągnięć. Jest np. moment 'był zupełnie inny niż każdy chłopak, z którym się przyjaźniła, stąd wynikała jej niechęć do bruneta'. Więc ona go w końcu lubi czy czuje do niego niechęć? Tu jest to trochę niejasne, więc naprawdę nie wiem, co myśleć. I błędy interpunkcyjne. Czasem lepiej po prostu zakończyć zdanie kropką, niż bawić się w miliony przecinków. Wtedy masz mniejsze prawdopodobieństwo na popełnienie błedu:)
    Ale to są tylko takie szczególiki. Ogólnie-opowiadanie po prostu uwielbiam! Już Cię zaobserwowałam. Twoje opisy są wspaniałe! Na niektorych blogach mam monety, że olewam opisy tylko lustrując je wzrokiem i przebiegam do dialogów. Naprawdę, naprawdę cenie blogi, w których czytam dokładnie każdy wyraz. W których każdy opis jest dla mnie niezmiernie ciekawy i nie potrafię sobie go odpuścić. Tutaj, gdybym nie doczytała jednego zdania, pewnie zaczęłabym od nowa cały akapit! Tak wspaniale piszesz. Masz do niego dryg. Opis postaci też super! No super!
    Poczytaj jeszcze o pisaniu dialogów. Ja czytam przed każdym rozdziałem, żeby dobrze stawiać kropki itp. ale nadal ma problem:)
    Nie wiem, dlaczego masz tutaj na razie jeden komentarz. Opowiadanie jest cudowne! Włożę Cię na moim blogu w 'co czytam' albo coś, bo więcej osób musi się o nim dowiedzieć!
    A tymczasem, proszę wstaw nowy rozdział. Tak bardzo chcę wiedzieć co się wydarzy z Rossem. Mam nadzieję, że będą razem. Ale pewnie zrobisz mi wała i będzie nieprzyjemna sytuacja. Mam nadzieję, że nie. ._. I co to za mężczyzna? gdzie ten jej pieprzony ojciec? czemu brat ją okłamał? madafaka, co za jazda. Nie mogę się też doczekać jak wygarnie swojej matce. Wiem, że nie powinna, ale mam nadzieję, że zrobi to szybko. Niech się tłumaczy!
    Dziewczyno, nie każ mi długo czekać, proszę.
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie!
    http://rossomefanfiction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń